Bardzo subiektywna relacja
wysłannika Fuck you, Hipsters! z dwudziestej czwartej edycji belgijskiego Dour
Festival.
Od ponad dwudziestu lat, raz do
roku, pola nieopodal cichego belgijskiego miasteczka Dour zamieniają się w
najbardziej obleganą imprezę w środkowej Europie. Na to niezwykłe, czterodniowe
wydarzenie zjeżdża się najmocniej pokręcona i żądna muzycznych wrażeń młodzież
ze wszystkich zakątków Belgii oraz innych europejskich państw. Od popularnych
artystów, takich jak Franz Ferdinand, Bon Iver czy The Rapture, przez mniej
znanych przedstawicieli niezalu (w tym silna belgijska reprezentacja), po
klasyków wielu przeróżnych gatunków, takich jak Max Romero, Blackstar czy
Flaming Lips. Od orędowników ciężkiego grania obecnego non stop przez trzy dni
w jednym namiocie (stoner, metal, hardcore), po przedstawicieli elektroniki,
zarówno tej spokojniejszej, spod znaku Jamesa Blake'a czy Breakbota oraz tej
mocniejszej... Flux Pavilion. Na Dour Festival składa się siedem scen, w tym
sześć w ogromnych namiotach.
Pierwszego dnia festiwalu, tego
kiedy zaczęły się największe deszcze, festiwalowicze, oprócz gwiazd takich jak
Franz Ferdinand, Nero, Caribou, Selah Sue czy Brakebot, mogli podziwiać wiele
znakomitych belgijskich wykonawców. Warte uwagi zespoły, takie jak Black Box
Revelation, Merdan Teplak, Steak Number Eight, Compact Disk Dummies czy School
Is Cool, grały grubo przed godziną 19, więc jeśli ktoś miał ochotę zobaczyć
dobry koncert w normalnych warunkach - bez ścisku i masy pijanych ludzi - to
nie miał z tym żadnego problemu. Osobiście przez te cztery dni polowałem na
występy mające miejsce wieczorami, te bardziej taneczne, elektroniczne. Fani
tego typu muzyki mogli wybierać spośród trzech scen. Hip-hop i rock stanowiły uzupełnienie
„mojego” line-upu. Tego dnia, poza średnim w porównaniu z Openerem występem
Franza, który przyciągnął dużo mniej publiczności niż na gdyńskim festiwalu, we
wcześniejszych godzinach dotarłem na świetnych paryżan z La Femme, zabawnych
Compact Disc Dummies, złapałem odrobinę d&b na Wilkinsonie. Później
podziwiałem fenomenalny występ oczekiwanych przeze mnie Anglików z Afrika
Hitech, głębokiego i tanecznego Scubę, Dj-a Hype'a, na którego występie nie
można było wcisnąć szpilki, nudnego i flegmatycznego Breakbota oraz
fantastycznych Busy'ego P i Sebastiana. Na secie tego ostatniego bawiłem się tak
dobrze, że zgubiłem telefon, przez co odechciało mi się czekać na mojego
ulubionego przedstawiciela ED Banger Rec., Feadza. Bardzo tego żałuję, bo
podobno zaprezentował się naprawdę świetnie.
Najpierw udałem się na francuski zespół La Femme, który prezentuje wszystko to, co powinien zawierać dobry synth-popowy skład. Świetni muzycy, dobra aranżacja, chwytliwe piosenki i dwie śliczne wokalistki. Jak na pierwszy koncert, super. Polecam. Jeśli nie znacie tej formacji, musicie sprawdzić. Chwilę wcześniej zahaczyłem o szalejących przy konsoletach i syntezatorach Compact Disc Dummies, będących belgijskim połączeniem Late Of The Pier z Klaxonsami. Dużo później udało mi się dotrzeć do namiotu, w którym tego dnia królował drum and bass. Cały namiot Balzac, będący pod patronatem Red Bulla, był świadkiem wielkiej kilkugodzinnej imprezy, na której grały takie gwiazdy gatunku jak Dj Hype, London Elekticity czy Danny Bird. Mi udało się zobaczyć Wilkinsona i Dj-a Hype'a. Franz Ferdinand na swoim koncercie niestety nie zgromadził takich tłumów jak w Polsce, ale to właśnie dzięki nim miałem jedną z najprzyjemniejszych pobudek w historii. Koło 10 rano Alex Kapranos z kolegami odbywali próbę generalną na głównej scenie. Bezcennym było budzić się przy dźwiękach największych hitów tego szkockiego zespołu. Z kolei Afrika Hitech nagrali jedną z moich ulubionych płyt 2011 roku, dlatego ich występ był głównym punktem czwartkowych koncertów. Nie zawiodłem się. Ich występ świetnie nastroił mnie na kolejnych artystów. Tego dnia głównymi tanecznymi gwiazdami byli członkowie ekipy Ed Banger Records. Z całą pewnością mogę stwierdzić, iż zapewnili oni wielu swoim fanom jedną z najlepszych imprez życia.
Obfitujący w opady deszczu dzień drugi stał dla mnie pod znakiem hip-hopu oraz po raz kolejny świetnej elektroniki. Gwiazdą piątku niezaprzeczalnie był duet Blackstar. Choć bezcennym momentem było zobaczenie Mos Defa i Taliba razem na jednej scenie, to ich występ niestety mnie nie zachwycił. Amerykani Shlohmo, który pomimo dość sennego i powolnego seta dobrze wprowadził mnie w odpowiedni koncertowy nastrój. W podobnym klimacie zagrali następnie Teengirl Fantasy oraz James Blake (Dj set). Żeby nie zasnąć skoczyłem na chwilę na występ Pantha Du Prince, który również grał bardzo spokojnie i jednostajnie. Odbywający się w tym samym czasie live act Jack Beats był kompletną przeciwnością powyższych. Ich występ, podobnie jak podczas wielu innych na festiwalu, obfitował w dubstepowe kawałki spod znaku Skrillexa. W połączeniu z electro stanowiło to wyjątkowo wybuchową mieszankę. Dj-e, którzy przyjechali na Dour, wiedzą co Belgowie lubią najbardziej. Wixa, wixa i jeszcze raz wixa. Jest to fajne podczas jednego czy dwóch setów, ale…grali tak wszyscy. Zarówno Caspa, którego występ był kolejną okazją do szaleńczego, trochę koślawego tańca, jak i AraabMUSIC, na którego występ czekałem z niecierpliwością, od czasu, kiedy przegapiłem jego warszawski koncert. AraabMusic grał krótko, ale od pierwszych minut rozpoczął od bombardowania naszych uszu potężnym basem i rytmem, który tylko on potrafi wyprodukować podczas występu. W drodze do namiotu, gdzie dawał swój pokaz, zahaczyłem o ten opanowany przez fanów Foreign Beggars, których nawijanie pod dźwięk dubstepu i d&b rozchodziło się po całym terenie festiwalu. Honoru dobrego, klasycznego dubstepu bronił Pinch, którego występ zaplanowany był na godzinę 19 i trudno było wczuć się w te głębokie rytmy o tak wczesnej porze. Niemniej jednak była to ciekawa odmiana.
Wojtek Irzyk
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.