Członkowie
zespołu We Call It A Sound wywodzą się z Powiatowej Wolsztyńskiej Orkiestry
Dętej. Młodzieniaszki mają po
dwadzieścia lat, a już zdążyli zaskarbić sobie serca wielu wielbicieli polskiej
muzyki alternatywnej.
Debiutancki krążek Animated był zdecydowanie bardziej akustyczny. Ładnie wyeksponowane
gitary, w połączeniu z delikatną elektroniką,
brzmiały spójnie, ale nie intrygowały. Po dłuższym czasie nużące, były trochę
jak odgrzewane kotlety mielone. Na Homes&Houses
nie ma mowy o monotonii. Obcujemy z
bardziej syntetycznym eksperymentem, który zdecydowanie bardziej „grzeje niż
ziębi”.
Nowa
płyta jest prawie w całości zdominowana przez elektronikę. Mimo to selekcja
materiału nie jest typowo „ klubowo-parkietowa”. Przenosimy się do lat
osiemdziesiątych, gdzie prym wiodły zespoły nowofalowe. Ale idźmy dalej. Nawet
gdybyśmy chcieli luźno umiejscowić Homes&Houses
w erze new wave, to nie pasowałby on ani do nurtu post-punk, ani do new
romantic. Jest to o tyle intrygujące, o ile muzyczne inklinacje na tym albumie są
bardzo łatwe do rozpoznania. Przez ponad 30 minut pobrzmiewają znajome echa
Depeche Mode, Talk Talk, nawet The Police.
Jak brzmią We Call It A Sound? Jak
nowoczesna mieszanka synth- popu połączona z połamaną rytmiką, zmiennym metrum
i dużą dozą wyobraźni . Dodatkowo uroku dodają klimatyczne fale dźwięków i
przyjemne chillwaveowe miraże.
Czy Homes&Houses
obrazuje rozdarcie pomiędzy ukochanym rodzinnym miejscem, a domem „z czterech
ścian”, Wolsztyn&Poznań? Nie wiem, być może to tylko daleko idące domysły,
ale właśnie uczucie rozdarcia zdominowało moją myśl, gdy słuchałam tej płytki pierwszy
raz. Mimo to album nie jest ckliwy ani przygnębiający, za to posiada jakiś
tajemniczy pierwiastek lekkości. Pełno jest tu nieszablonowych połączeń. Pędzące
brzmienia syntezatorów przenika zmyślna „matematyczna” harmonia muzyczna. Odhumanizowana
warstwa instrumentalna łączy się z emocjonalnym i lirycznym śpiewem. Dobrym przykładem
jest „Akwamaryna”, gdzie barwa głosu Karola Majerowskiego przypomina wokal Stinga
z lat świetności The Police. Z kolei zaskakujący „Triangles” to wewnętrzny
pojedynek „na dwa głosy”. Przeplatanie elementów stonowanych i agresywnych budzi
niepokój i daje efekt „uporządkowanego chaosu”. Melodia „Nightback” przywodzi
na myśl „Mount Wroclai” Beirutu. Zawiera w sobie nostalgię, w której tkwi nie
do końca wygasłe jeszcze wspomnienie.
Jak
na polskie realia młodzi muzycy nagrywają oryginalny album, na którym roi się
od brzmieniowych kontrastów. Urzekają
młodzieńczą świeżością i szczerością, ale bez przesady: „ nad wyraz eksperymentalna
wizja muzyczna” to nie jest. Mimo
to jestem przekonana, że panowie z We Call It A Sound pojawiają się w samą porę.
Muzyczny potencjał posiadają, zobaczymy jak go wykorzystają dalej.
7/10
Nicoletta Szymańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.