poniedziałek, 16 lipca 2012

Recenzja: We Call It A Sound – "Homes&Houses”‎ ‎(2012, Ampersand Records)‎

Członkowie zespołu We Call It A Sound wywodzą się z Powiatowej Wolsztyńskiej Orkiestry Dętej. Młodzieniaszki  mają po dwadzieścia lat, a już zdążyli zaskarbić sobie serca wielu wielbicieli polskiej muzyki alternatywnej.










Debiutancki krążek Animated był zdecydowanie bardziej akustyczny. Ładnie wyeksponowane gitary,  w połączeniu z delikatną elektroniką, brzmiały spójnie, ale nie intrygowały. Po dłuższym czasie nużące, były trochę jak odgrzewane kotlety mielone. Na Homes&Houses nie ma mowy o monotonii.  Obcujemy z bardziej syntetycznym eksperymentem, który zdecydowanie bardziej „grzeje niż ziębi”.
Nowa płyta jest prawie w całości zdominowana przez elektronikę. Mimo to selekcja materiału nie jest typowo „ klubowo-parkietowa”. Przenosimy się do lat osiemdziesiątych, gdzie prym wiodły zespoły nowofalowe. Ale idźmy dalej. Nawet gdybyśmy chcieli luźno umiejscowić Homes&Houses w erze new wave, to nie pasowałby on ani do nurtu post-punk, ani do new romantic. Jest to o tyle intrygujące, o ile muzyczne inklinacje na tym albumie są bardzo łatwe do rozpoznania. Przez ponad 30 minut pobrzmiewają znajome echa Depeche Mode, Talk Talk, nawet The Police.
Jak brzmią We Call It A Sound? Jak nowoczesna mieszanka synth- popu połączona z połamaną rytmiką, zmiennym metrum i dużą dozą wyobraźni . Dodatkowo uroku dodają klimatyczne fale dźwięków i przyjemne chillwaveowe miraże.



Czy Homes&Houses obrazuje rozdarcie pomiędzy ukochanym rodzinnym miejscem, a domem „z czterech ścian”, Wolsztyn&Poznań? Nie wiem, być może to tylko daleko idące domysły, ale właśnie uczucie rozdarcia zdominowało moją myśl, gdy słuchałam tej płytki pierwszy raz. Mimo to album nie jest ckliwy ani przygnębiający, za to posiada jakiś tajemniczy pierwiastek lekkości. Pełno jest tu nieszablonowych połączeń. Pędzące brzmienia syntezatorów przenika zmyślna „matematyczna” harmonia muzyczna. Odhumanizowana warstwa instrumentalna łączy się z emocjonalnym i lirycznym śpiewem. Dobrym przykładem jest „Akwamaryna”, gdzie barwa głosu Karola Majerowskiego przypomina wokal Stinga z lat świetności The Police. Z kolei zaskakujący „Triangles” to wewnętrzny pojedynek „na dwa głosy”. Przeplatanie elementów stonowanych i agresywnych budzi niepokój i daje efekt „uporządkowanego chaosu”. Melodia „Nightback” przywodzi na myśl „Mount Wroclai” Beirutu. Zawiera w sobie nostalgię, w której tkwi nie do końca wygasłe jeszcze wspomnienie.
Jak na polskie realia młodzi muzycy nagrywają oryginalny album, na którym roi się od brzmieniowych kontrastów. Urzekają  młodzieńczą świeżością i szczerością, ale bez przesady: „ nad wyraz eksperymentalna wizja muzyczna”  to nie jest. Mimo to jestem przekonana, że panowie z We Call It A Sound pojawiają się w samą porę. Muzyczny potencjał posiadają, zobaczymy jak go wykorzystają dalej.

7/10
Nicoletta Szymańska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.