środa, 11 lipca 2012

Recenzja: Violens - "True" (2012, Slumberland)

Violens powracają z (prawie) nowym materiałem. Robią to w dobrym stylu.










Kiedy zasypiałem w nocy z soboty na niedzielę w towarzystwie głosu Ani Gacek, miałem całą koncepcję opisu True. Gdy budziłem się rano w niedzielę w towarzystwie głosu Ani Gacek (i Artura Rojka przy okazji), ciągle miałem tę koncepcję. Gdy jednak towarzystwo głosu Ani Gacek umilało mi późne popołudnie, ta koncepcja gdzieś się zatarła w konfrontacji z tematami znacznie ważniejszymi. Szkoda, byłaby fajna recenzja.


No, ale jest taka, jaka jest. True, czyli druga w dorobku Violens płyta, to nic innego, jak wymieszanie znanych z Nine Songs utworów z zupełnie nowymi kompozycjami. Jeśli ktoś zachwycał się Amoral, ten album na pewno go nie zawiedzie, bo nowojorczycy rozwinęli brzmienia, którymi urzekali na debiucie. Ciężko stwierdzić, czy True jest pozycją lepszą, czy wypada bladziej w stosunku do poprzednika, bo te płyty – poziomowo – są do siebie bardzo zbliżone. Jedno jest pewne: Violens mają patent na nagrywanie szalenie dobrych kawałków.

Już otwierające album, znane z Nine Songs, „Totally True” jest niejako zapowiedzią całego krążka i tego, co na nim znajdziemy. Dobre, naprawdę dobre indie zmiksowane momentami z shoegaze’em, dużą dawką dream-popu, a czasem i noise’u spod znaku wczesnego sonicyouthowego grania, ale też grania łagodnego, melodyjnego i takiego, takiego…kojącego.

Tak jest we wspomnianym „Totally True”, tak jest w następnym „Der Microarc” czy eterycznym i wypełnionym dryfującą, sixtiesowo-girlband-popową melodią „When to Let Go”, który także znalazł się na ubiegłorocznej kompilacji Violens, chociaż w lekko odmienionej wersji. „Unfolding Black Wings” przypomina skrzyżowanie My Bloody Valentine z Ride – jest shoegaze’owo, kakofonicznie i momentami szorstko, a do mini-piekiełka pełnego chaosu i brzmieniowego nieokiełznania Violens zapraszają poprzez „All Night Low”.

Zachodnie media muzyczne raczej nie pieją z zachwytu nad True, czego nie można powiedzieć o naszych rodzimych portalach. I to zainteresowanie, ten fenomen, który przez niektórych odbierany jest jako niesłuszny hype (pff), przekłada się podobno na ordery i inne takie, jak wyznał mi ostatnio przedstawiciel Slumberland Records. Ale czy na pewno te wysokie noty w recenzjach i zachwyt polskich słuchaczy nad Violens są niesłuszne? Na pewno w przypadku True nie może być mowy o czymś odkrywczym i niesamowitym. Drugi album Amerykanów to zgrabne nawiązanie do starych indie (gdzie indie nie jest rozumiane jako indie pop czy indie rock, tylko jako ten odłam muzyki alternatywnej) kapel, z czego Violens wywiązali się bardzo dobrze. I fajnie, bo True słucha się niesamowicie przyjemnie. Z pewną gracją i kulturą. Póki co to jedna z ładniejszych płyt bieżącego roku.

8/10

Piotr Strzemieczny


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.