To już szósta studyjna płyta Dirty Projectors.
Za sprawą popowych inklinacji albumu Bitte Orca, formacja Dave'a Longstretha zyskała uznanie i zrobiło się o niej głośno w mediach. Najnowszy album ma być jeszcze bardziej przystępny, zachowując przy tym walory artystyczne. Czy ta sztuka się udała?
Trzeba zacząć od tego, że
tegoroczny krążek Dirty Projectors nie zaskakuje niczym nowym. Poetyka, którą
Longstrenth wypracował na przestrzeni ostatnich już prawie dziesięciu lat, jest
wciąż obecna. Nadal jest to folkowy avant-pop, okraszony kobiecymi wokalami i przefiltrowany
przez post-modernistyczną konwencję. Kompozycje są bardziej minimalistyczne w
porównaniu choćby z tymi, które znalazły się na
Bitte Orca czy Rise
Above, przez co na Swing Lo
Magellan dzieje się znacznie mniej ciekawych rzeczy. Piosenki są całkiem
przyzwoite, ale zdecydowanie brakuje im chwytliwości. A przecież tym razem
miało być inaczej – mniej poszukiwań i artystowskich
zapędów, więcej nośnych i przebojowych melodii i motywów. Pierwsze założenie
zostało zrealizowane, drugie natomiast – nie.
Otóż Longstreath stworzył zwartą,
mocą i precyzyjnie wykończoną budowlę, w której nie ma fasady. Niby wszystko
jest na miejscu, jednak wyraźnie widać, że czegoś brakuje. Niemal każdy utwór
na Swing Lo Magellan sprawia takie
wrażenie. Otwierający całość "Offspring Are Blank" z gitarą w stylu The
Raconteurs, brzmi jak setki podobnych kawałków, singlowy "Gun Has No
Trigger" jawi się jako mało udany cover Talking Heads. Tytułowa kompozycja,
z nieco velvetowskim posmakiem, zamiast zachwycać – nudzi, a w balladzie
"Impregnable Question" słychać solowego Lennona. Podobieństwa kończą
się na fortepianie i męskim wokalu. Broni się za to utwór "Maybe That Was
It", który brzmi jak upiorna wersja
Grizzly Bear wspomaganych przez Roberta Wyatta, i "Dance For You" z
elementami poważki w drugiej połowie i świetnym finałem.
Utwory na najnowszym albumie
Dirty Projectors są dość solidne, jednak żaden z nich nie posiada pierwiastków
geniuszu. W dodatku kolektyw Longstreatha nie zaproponował słuchaczowi niczego nowego, tworząc płytę z doskonale znanej
palety muzycznych patentów. Tragedii nie ma, ale lekki niedosyt pozostaje. Moje
wrażenia dotyczące albumu świetnie obrazuje tytuł singla "Gun Has No Trigger". Swing
Lo Magellan jest jak wypolerowany i błyszczący rewolwer z sześcioma kulami
w komorach bębenka, ale niestety brak mu spustu, żeby wystrzelił.
6/10
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.