niedziela, 10 czerwca 2012

Recenzja: KTL - "V” (2012, Editions Mego)

Niecodzienna współpraca Petera Rehberga i Stephena O’Malleya kolejny raz przekracza granice brzmienia. 









Długo oczekiwany, najnowszy rozdział sagi KTL - V jest gotowy. Pora zacząć ucztę.
Muzyczny duet założony w 2006 roku przez dwie wielkie osobowości - Stephen O'Malley (Sunn O)))) i Peter Rehberg (Pita) - to intrygujący projekt. Obaj muzycy po raz pierwszy spotkali się podczas pracy przy sztuce teatralnej Kindertotenlieder (nazwa nawiązująca do Symphony No 5 Mahlera) , autorstwa Gisele Vienne i Dennis Coopera. Szybko jednak zdecydowali się tworzyć razem indywidualne  projekty, wykraczające daleko poza deski francuskiego teatru.
Wydawnictwa realizowane pod szyldem Editions Mego to wypadkowa ich dotychczasowych doświadczeń. Pod tą nazwą nagrali już pięć albumów i kilka EP-ek.  Można powiedzieć, że  twórczość KTL to plastyczno-muzyczne podsumowanie cyklu przemiany i przemijania. Sugestywne poruszenie myśli obrazujące ciągłe przenikanie się światła i ciemności.
Zaskakująco jasna i kolorowa grafika płyty, autorstwa Marka Fella, skrywa mroczne brzmienia, pomiędzy którymi pojawiają się zgaszone promienie. Dźwięki na V są zakorzenione w europejskiej tradycji minimalizmu i tonalności: Olivier Messiaena czy György Ligetiego. Ale można znaleźć też luźne, nastrojowe skojarzenia z fragmentami dzieł wcześniej wspomnianego Gustava Mahlera czy Dimitriego Shostakovicha. Dryfujemy pomiędzy elektronicznym akcentem Rehberga a niejasnym hałasem Stephena. Wkraczamy w ciemność. Idziemy coraz dalej w stronę konającego Słońca.
Pięć kawałków łączących dark ambient i noise z silnymi wpływami XX-wiecznej muzyki klasycznej i tej z późnego romantyzmu. Płyta w całości jest bardziej monolityczna niż poprzednie dokonania KTL. Ale też lżejsza i bardziej nowatorska w brzmieniu. Momentami przypomina The Iron Soul Of Nothing (Sun O))) + Nurse With Wound).
 
Pierwsza połowa płyty brzmi jak post-apokaliptyczne melodia przefiltrowane przez Lśnienie Stanleya Kubricka. „Phill 1” trzyma w niepewności, ewoluuje stopniowo i cierpliwie. Na początku podtapiające, gęste linie syntezatorów przenikają się z powściągliwą gitarą O'Malleya.  W punkcie kulminacyjnym utworu klaustrofobiczna dźwiękowa budka zostaje zalana przez intensywne i wszechogarniające tony do cna. Nie ma czym oddychać, ale odnosi się wrażenie, że pomimo intensywności dźwięku, można się jeszcze wynurzyć na powierzchnie. „Tony” to taki tonalny atrament, z którego stopniowo wyłaniają się ciemne kształty, później postaci, które na naszych oczach zmieniają się w inne bryły i kolejne postaci. Przez prawie czternaście minut obcujemy z muzyczną materią, której forma jest nie do uchwycenia.

Dryfujesz bezwładnie pomiędzy skalistością dźwięków, nie bacząc na to, że lada chwila możesz się rozbić w„ Study A”.  To jak syrenie śpiewy, które uwodzą cię i przyprawiają o rumieńce. Chłoniesz to jak gąbka. Toniesz w mętnych wodach tego dźwięku, ale zbyt mocno pochłania cię tajemnicza nieoczywistość i zwykła ciekawość tego, co się później stanie.

„Phill 2”- symfonia ujęta we współczesne ramy. Piętnastominutowa kompozycja delikatnych skrzypiec tworzy nastrój nieoczywistej głębi, nasiąkniętej bogactwem granatów i wielkich błękitów. Te smyczki zapadają w pamięci, bez przesadnego narzucania się i manipulowania poziomem głośności. Klimatem przypominają linie melodyczne utworów Clinta Mansella, tylko brzmią bardziej subtelnie, nie pompatycznie. Jawią się jako niejasny szaro-grafitowy obraz ze świata ciemnych sfer.

Osoby, które nie były przekonane do poprzednich płyt
KTL powinny teraz zmienić zdanie. V jest bez wątpienia ich ukoronowaniem. To ponad awangarda, która wymyka się wszelkiej klasyfikacji. Kapitalnym pomysłem było użycie dobrze znanych, lecz niewyczerpanych patentów z muzyki klasycznej. Estetyka płyty, choć jest zakotwiczona na najniższych elektronicznych częstotliwościach, nie brzmi syntetycznie . Jest raczej jak hymn Ziemi, wychwalający pogańską pierwotność natury. V wyróżnia olbrzymia dramatyczna skala, kojarząca się z żywymi nastrojami- wystarczy dotknąć.

8.5/10


Nicoletta Szymańska

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.