Dla Johna Talabota groove ma szczególne znaczenie. Ale
charakterystyczny, lekki feeling to nie wszystko.
Jest coś wyjątkowo gładkiego w muzyce tego tajemniczego producenta. Zgrabna melodia narastająca stopniowo wraz z rozwojem utworu, nie jednego może porwać do tańca, nawet podczas popołudniowego leżakowania w domu. Pozytywne fluidy przenikają przestrzeń, tworząc harmonijną ucztę dla ucha.
Karierę rozpoczął
jako DJ i stały rezydent barcelońskich klubów muzycznych. Kilka lat później,
gdy hiszpańska scena techno zaczęła się starzeć, jego własne produkcje uległy
zmianie. To było sprytne posunięcie. W 2009 roku wypuścił szereg utworów dla
Permanent Vacation, ale dopiero "Sunshine", wydany rok później w
lokalnej wytwórni Hivern Disc, okazał się strzałem w dziesiątkę. W międzyczasie
remiksował utwory dla szwajcarskich producentów z Zwicker , lokalnego bandu
Delorean i innych artystów jak E Mark i The Mole. Była w tym wszystkim
jakaś niesamowita intensywność i piękna mętność kolorów, które odróżniały go od
innych.
W ciągu ostatnich
dwóch lat Talabot stał się wzorem nowej rasy producentów działających na
pograniczu deep house, popu, disco i indie. Wykuł swoją niszę gdzieś obok
artystów takich jak Tensnake, Four Tet, Caribou czy Animal Collective.
Umiarkowane tempa, wypełnione bogatą paletą barw prosto z tropikalnych lasów
deszczowych, smakują jak egzotyczny milk shake.
Przełomowym momentem
dla Talabota było podjęcie decyzji o stworzeniu całkowicie autorskiego,
długogrającego albumu. Wydany w styczniu 2012 roku fIN ukazuje ambitniejszą twarz tego utalentowanego Hiszpana. Tą
płytą udowodnił, że potrafi tworzyć nie tylko chwytliwą i bujającą muzykę
klubową, ale też inne, dojrzalsze i bardziej przemyślane kompozycje. Prawdziwa
klasa ,w tym roku na Tauronie.
Nicoletta Szymańska
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.