The Black Tapes to jedna z lepszych i chyba
najbardziej bezpretensjonalna załoga, która w przeciągu ostatnich lat wyszła
poza kółko indie-fetyszystów. Dlatego gustownie wydana zlepka dwóch epek
cieszy.
Cieszy z dwóch powodów. Po pierwsze: tegoroczna Middle Class, przy zachowaniu energii i hiciarskiego poziomu poprzednich nagrań, zapędza się w rejony, z którym wcześniej panów nie utożsamialiśmy. Zamiast gęstego punkowego wykopu, o wiele bardziej ugłaskane brzmienie, nóżki przez większość czasu zdjęte z przesterów i wolniejsze tempo. Otwierające całość „Broken Flowers Part two” i przede wszystkim następne „Lost In The Playhouse” z miejsca wskakują do blacktapesowej czołówki. Przy pierwszych przesłuchaniach trochę zbijał z tropu utwór tytułowy – pastisz indie w wersji 2.0, ale jest to rzecz, do której da się przyzwyczaić. Tym bardziej, że beztroska melodia kładzie jeszcze większy nacisk na bardzo dobry, szyderczy, wyśmiewający mieszczańskie aspiracje tekst. Pod kątem lirycznym warto też wyróżnić „National Wealth Care” traktujący o ciężkim życiu panów spod znaku Business Centre Club. Fajnie, że panowie, mimo nawijania po angielsku, biorą się za sprawy społeczne w tekstach, i robią to z punkowym feelingiem.
Drugi powód do radości to dorzucona na zasadzie bonusu, ale dalej warta uwagi epka Black City, czyli nagrania jeszcze sprzed pierwszego LP. Dzięki zamierzonej surowiźnie i dalej kopiącym utworom, materiał przez te pięć lat praktycznie w ogóle się nie zestarzał. Trzeba być przecież wyjątkowo drętwym gościem, żeby nie załapać się na niechlujną energię „Love Letter”.
8/10
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.