Nowe Japandroids - kandydat na płytę roku?
Japandroids swoim poprzednim (nie licząc kompilacji wczesnych nagrań No Singles) króciutkim, ale bezbłędnym Post-Nothing wygenerowali tyle bezpretensjonalnej energii, że mogliby obdzielić nią z setkę czerstwych indie debiutantów. Fajnie, że dalej się cieszą i dalej wychodzi im to cholernie dobrze.
Zdaje się, że duet znalazł złoty środek, z którego znani byli kiedyś Ramonesi – jak nie zmieniać kompletnie nic i dalej być fajnym. Płyta trwa mniej więcej pół minuty krócej niż poprzednia, a z czarnobiałej okładki dalej cieszy się do nas ten sam bejowski duet. Dalej bazują na tym samym instrumentarium. Z grubsza te płyty różnią się tylko tym, że na początku Celebration Rock słychać fajerwerki. Fajnie, chociaż szczerze powiedziawszy wolę Japandroids, niż fajerwerki i petardy.
Ale zostając przy konwencji sylwestrowej potańcówki – na płycie mamy siedem bezbłędnych petard (i jedną petardkę). Z kompletnie rozpieprzającą energią, świetnymi zwrotkami i jeszcze lepszymi refrenami. Praktycznie każdy numer z tej płyty mógłby robić za singiel. Wszystkie wchodzą bez popitki (jak ostatni miętowo-limonkowy wytwór Lubelskiej) i bez zbędnej upierdliwości klepią, że aż miło. I typowo japandroidsowe napieprzacze i przepiękne rozemocjonowane numery jak „Evil's Svay” (mój numer jeden). Trochę blado na takim tle prezentuje się, brzmiący trochę jak wymuszono rock'n'rollowy b-side No Age, cover The Gun Club „From The Love Of Ivy”. Z tak mocarnym materiałem autorskim mogliby sobie coverowanie spokojnie odpuścić.
O czym można by jeszcze napisać? Aha, teksty... dalej pijemy, palimy i jesteśmy młodzi. Jeśli robimy to z Japandroids, to chyba wszystko się zgadza. Cześć chłopaki, już za wami tęsknię. Z pewnością jedna z płyt roku.
8.5/10
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.