poniedziałek, 28 maja 2012

Recenzja: Graham Coxon - "A+E" (2012,Parlophone)

Najlepsza solowa płyta Coxona.








Rok 2012 jest szczególnie ważny dla członków Blur. Zespół robi wielki „come back” by dać kilka koncertów (w tym jeden na Igrzyska Olimpijskie), Damon Albarn nagrywa płyty jak szalony (zachowując wciąż charakterystyczny dla siebie wysoki poziom), a Graham Coxon przygotował kolejny solowy album. Chyba najlepszy w jego karierze.

Ten już czterdziestotrzyletni nerd z wyglądu nagrał płytę, w której ciężko wyróżnić…słabe momenty! Na dziesięć utworów tak naprawdę tylko do trzech można się przyczepić. I to na dodatek doszukując się niekiedy wielce wyimaginowanych minusów. Bo A+E to blisko siedem hitów na dziesięć utworów. Robi wrażenie.

Coxon, niepozornie wyglądający nerd, zgotował - który to już raz? – prawdziwą mieszankę gitarowego chaosu,  zgiełku i po prostu mocnego post-punku. Wiadomo, The Spinning Top było folkowo-koncepcyjnym albumem, na którym były członek Blur pokazał siebie w innym świetle. Teraz wraca jednak do korzeni. Tych mroczniejszych, mocniejszych, bardziej dynamicznych. Jednym słowem – przebojowych. Ogromna w tym zasługa producenta A+E, którym został znany z długoletniej współpracy właśnie z legendą Britpopu, Hillier Ben. Dzięki temu najnowszy krążek Grahama Coxona brzmi jak współczesna Wielka Brytania – nerwowo, niespokojnie, ciężko, ale i momentami niespodziewanie świeżo, zabawowo i „jak do zejścia”.

Wyróżnianie poszczególnych piosenek przy A+E jest czynnością karkołomną. Otwierające „Advice” ze swoimi wstępnymi surowymi riffami, szorstkim i przede wszystkim jednak swobodnym śpiewem Coxona oraz dynamiczną perkusją stanowi kapitalny „numer jeden płyty”. „City Hall” z miarowym bitem, hipnotyzującą gitarą i demoniczne powtarzanie jednego zdania („Going down to city hall”) sprawiają, że chce się ten kawałek zapętlać i zapętlać w kółko. Singlowe „What’ll It Take” utrzymane w mocno tanecznym klimacie nie bez powodu promowało album. Z nim idealnie kontrastują zabrudzone lo-fi „Meet and Drink and Pollinate” czy nadające się na ścieżkę do ponarkotykowego zejścia „Knife in the Cast”.

A+E to przede wszystkim zabawa rytmem. I gitara, i perkusja stanowią piękną syntezę, która idealnie wspólgra z charakterystycznym wokalem Grahama Coxona, przez co dziewiąta płyta Brytyjczyka stanowi poważną kandydaturę do jednego z dziesięciu (może piętnastu) najlepszych wydawnictw bieżącego roku. Chyba mu się należy.

8.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.