Debiut Frozen Bird to płyta...dziwna.
Słucham Terry’s Tale i słucham, i niby wszystko się wydaje być w porządku. Bo szerokie instrumentarium, które w całości udanie się ze sobą łączy; bo ładny głos wokalistki, który w wielu utworach po prostu unosi się na melodii; bo w tych nagraniach czuć jakiś tam magiczny odchył spopowiałego folku. I jest też rzadko stosowany w polskiej muzyce (niezalowej i mainstreamowej jednocześnie) język francuski. Oczywiście obok angielskiego. Niby „fajowsko”.
I wszystko byłoby jak należy, ta recenzja byłaby kolejnym peanem
w kierunku Terry’s Tale gdyby nie
jeden szczegół – różnorodność brzmień Frozen Bird w żadnym wypadku nie jest
zaletą. Bo o ile te spokojne, stricte folkowe nagrania otulają uszy, przytulają
i pieszczą, to te żywsze, wypełnione groteskowym chaosem bardziej te uszy
kaleczą, pozostawiając je mocno poharatane.
Wspomnianą groteskę, wrzucającą niekiedy Frozen Bird w
kabaretowe ramy Dresden Dolls nie można odnajdywać jako zaletę czy pochlebstwo.
Bo czy weźmie się pod uwagę solowe nagrania Amandy Palmer, czy w duecie z
Brianem Viglione, to nigdy ta muzyka dobra nie była. A utwory jak „Bastards”, „Crystall
Bell”, „Home” (do połowy trwania) czy „Journey of Dreams” najlepsze nie są.
Przepych, nad wyraz rozszerzone aranże i te operowe wstawy to największe
zastrzeżenia kompozycji.
Jednak Terry’s Tale to
przecież także pozytywy. Otwierające płytę „Walk Away” czaruje tym delikatnym i
nieskazitelnie brzmiącym śpiewem Luli - smutnym, zwłaszcza w pierwszej zwrotce.
Podobać się może francuskojęzyczne „Silence”, oparte na melancholijnym fortepianie.
Pianino i wyraźnie wyczuwalne fascynacje twórczością Yanna Tiersena („Watch-Maker
Steve” i „Elusive Lights”, podczas których w głosie słuchacza pojawiają się
szybko przemijające obrazy, a także „There Was a City” czy „You May Try”) to
niewątpliwie ogromne zalety Frozen Bird. Tak jak śpiew Luli, który raz każe
szukać skojarzeń z Kari Amirian, raz z Tori Amos, a innym razem jeszcze nawet Björk,
chociaż to jest już ogromne pójście na porównawcze skróty.
Chociaż avant-pop to nie moja bajka, operowego śpiewu nie
trawię, a kabaretowe piosenki są słabe nawet podczas kabaretu, to Terry’s Tale nie pozostawia słuchacza
obojętnym. Było blisko, bo tych niekorzystnych kawałków było – jak dla mnie –
sporo, niemniej siła debiutanckiego albumu Frozen Bird tkwi w tej
melancholijnej odsłonie. A że nie jest tak smutno, jak być powinno – szkoda.
6/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.