Gwiazda OFF Festivalu - Afro Kolektyw.
Znam trzy osoby nielubiące Afro Kolektywu. Nie, czekajcie...Właściwie dwie, bo jedna z nich zaczęła lubić Afro Kolektyw, kiedy Afrojax przestał rapować.
Afro Kolektyw lubiła moja była dziewczyna, dla której najlepszym wokalistą świata był Mick Jagger; pierwszy basista mojego zespołu, któremu zdarzało się słuchać Dream Theater. Prawdopodobnie Afro Kolektyw polubiłaby nawet jedna z dziewczyn, z którymi się spotykałem, która nie dość, że nie miała w domu żadnej płyty CD, to jeszcze była fanką Platformy Obywatelskiej. Całe szczęście Afro Kolektyw mają też fajnych słuchaczy...Na przykład mnie. Ich uniwersalizm świadczy o ich sile.
Nawet kiedy grali rapsy, miałem wrażenie, że z twardogłowych wielbicieli rapsów prawie nikt ich nie słuchał. Jedyny mój ziomek, który słuchał Afro zanim nagrywali hity, nawijał jakoś tak - „Słuchaj, znasz ten zespół, gdzie koleś nie wymawiający „r” nawija świetne teksty, a żeby było jeszcze lepiej, wrzuca wszędzie jak najwięcej wyrazów z „r”?”. Znałem. Było z nimi coś nie tak. Może dlatego, że to tacy raperzy z odwróconej perspektywy. Mieliśmy polskie The Streets, zanim ktokolwiek wiedział z czym się je The Streets. Afrojax nie mówił „oj” zamiast „joł”, ale też nawijał o życiu nadwrażliwego lamusa, którego nie chcą dziewczyny. Nie dość, że nie chcą, to jeszcze biją go w szkole. Biją go w szkole gorzej niż Murzyn bił kokos.
Nie pomaga mu nawet to, że wstydzi się swojego uzależnienia od
szlugów...
I pewnie Afro zostałby mistrzostwem świata w kategorii „rap dla ludzi
nie słuchających rapsów”, gdyby nie puszczenie oczka do indie młodzieży trzecią
(a właściwie czwartą, jeśli brać pod uwagę nielegal „negatywne wibracje”) płytą
- Połącz kropki, do której dołożyli
swoje reprezentanci wszystkich odłamów polskiej sceny, oprócz tej rapowej.
Obrana droga okazała się niezła. Nikt na nich nie nagrał dissa.
A co u nich teraz? Niektórzy, co bardziej oldschoolowi fani dostali palpitacji
serca przy pierwszych numerach z ostatnich Piosenek
po polsku. Tylko, jak pisałem – to nie jest zespół dla twardogłowców, tylko
dla wrażliwców, którzy woleliby gdyby ich synowie byli córkami. Bo córki mogą
płakać, a synowi nie przystoi... „Wraz z
początkiem nowej dekady zespół dokonał zwrotu stylistycznego i obecnie gra
popowe piosenki utrzymane w beatlesowskiej tradycji kompozytorskiej.” (cytując
wikipedię) ? Może tak, ale nie płakałbym po tym nawet, gdybym był córeczką...
A tak w ogóle, „Niemęskie granie” to dla mnie jeden z numerów roku.
Mateusz Romanoski
zdjęcie: materiały promocyjne / afrokolektyw.pl
A tak w ogóle, „Niemęskie granie” to dla mnie jeden z numerów roku.
Mateusz Romanoski
zdjęcie: materiały promocyjne / afrokolektyw.pl
Pięknie napisane! Lajkuję!
OdpowiedzUsuń