piątek, 18 maja 2012

Jedziemy na festiwal: Afro Kolektyw (OFF Festival)

Gwiazda OFF Festivalu - Afro Kolektyw.










Znam trzy osoby nielubiące Afro Kolektywu. Nie, czekajcie...Właściwie dwie, bo jedna z nich zaczęła lubić Afro Kolektyw, kiedy Afrojax przestał rapować.

Afro Kolektyw lubiła moja była dziewczyna, dla której najlepszym wokalistą świata był Mick Jagger; pierwszy basista mojego zespołu, któremu zdarzało się słuchać Dream Theater. Prawdopodobnie Afro Kolektyw polubiłaby nawet jedna z dziewczyn, z którymi się spotykałem, która nie dość, że nie miała w domu żadnej płyty CD, to jeszcze była fanką Platformy Obywatelskiej. Całe szczęście Afro Kolektyw mają też fajnych słuchaczy...Na przykład mnie. Ich uniwersalizm świadczy o ich sile.


Nawet kiedy grali rapsy, miałem wrażenie, że z twardogłowych wielbicieli rapsów prawie nikt ich nie słuchał. Jedyny mój ziomek, który słuchał Afro zanim nagrywali hity, nawijał jakoś tak - „Słuchaj, znasz ten zespół, gdzie koleś nie wymawiający „r” nawija świetne teksty, a żeby było jeszcze lepiej, wrzuca wszędzie jak najwięcej wyrazów z „r”?”. Znałem. Było z nimi coś nie tak. Może dlatego, że to tacy raperzy z odwróconej perspektywy. Mieliśmy polskie The Streets, zanim ktokolwiek wiedział z czym się je The Streets. Afrojax nie mówił „oj” zamiast „joł”, ale też nawijał o życiu nadwrażliwego lamusa, którego nie chcą dziewczyny. Nie dość, że nie chcą, to jeszcze biją go w szkole. Biją go w szkole gorzej niż Murzyn bił kokos.

Nie pomaga mu nawet to, że wstydzi się swojego uzależnienia od szlugów...

I pewnie Afro zostałby mistrzostwem świata w kategorii „rap dla ludzi nie słuchających rapsów”, gdyby nie puszczenie oczka do indie młodzieży trzecią (a właściwie czwartą, jeśli brać pod uwagę nielegal „negatywne wibracje”) płytą - Połącz kropki, do której dołożyli swoje reprezentanci wszystkich odłamów polskiej sceny, oprócz tej rapowej. Obrana droga okazała się niezła. Nikt na nich nie nagrał dissa.

A co u nich teraz? Niektórzy, co bardziej oldschoolowi fani dostali palpitacji serca przy pierwszych numerach z ostatnich Piosenek po polsku. Tylko, jak pisałem – to nie jest zespół dla twardogłowców, tylko dla wrażliwców, którzy woleliby gdyby ich synowie byli córkami. Bo córki mogą płakać, a synowi nie przystoi... „Wraz z początkiem nowej dekady zespół dokonał zwrotu stylistycznego i obecnie gra popowe piosenki utrzymane w beatlesowskiej tradycji kompozytorskiej.” (cytując wikipedię) ? Może tak, ale nie płakałbym po tym nawet, gdybym był córeczką...


A tak w ogóle, „Niemęskie granie” to dla mnie jeden z numerów roku.


Mateusz Romanoski

zdjęcie: materiały promocyjne / afrokolektyw.pl

1 komentarz:

Zostaw wiadomość.