wtorek, 24 kwietnia 2012

Recenzja: Phenomenal Handclap Band – ‎‎"Form & Control” (2012, Tummy Touch)‎

Ośmioosobowa formacja z Nowego Jorku dała plamę na każdej płaszczyźnie nowej płyty.









Tak słabej płyty na FYH! nie pamiętają już najstarsi górale. Jasne, szrotu było dużo i pewnie nawet większego, jednak w 2012 roku to właśnie The Phenomenal Handclap Band wychyla się przed przysłowiowy szereg.

Mało kto pewnie pamięta, ale w 2009 roku nowojorczycy wypuścili bardzo dobry singiel „15 to 20”. Z długogrającą płytą tak korzystnie już nie było, ale momentami dawała radę. Form & Control jest idealnym potwierdzeniem tezy często spotykanej tezy: „nagrałeś spoko debiut, nie tykaj się sophomore’a”. The Phenomenal Handclap Band podjęli rękawice i wyszło coś, co śmiało można by było nazwać nu dance’owym wenerykiem. I melodie, i śpiew nie są w żadnym wypadku możliwe do zniesienia.

Niewypałem jest otwierający album „Following. Przesterowany wokal Laury Martin i tekst „Come and join us in this room” zachęcająco i szczerze jednak nie brzmi, a gdy dodamy tak naprawdę nudny podkład, wszystkie braki utworu wychodzą na zewnątrz. To w ogóle problem całej płyty. Form & Control to nagrania niesamowicie nieenergiczne i niezbyt żywiołowe. Bo na przykład największym atutem „The Right One” są sample. Nic poza tym. Początek „The Unknown Faces At Father James Park” to motyw zerżnięty z “Merrymaking at My Place” Calvina Harrisa, tak naszprycowany Validolem, że utracił całą swoją energię. A wymieszane wokale niemiłosiernie męczą uszy, przypominając wycie kota, który stracił trzy łapy i ogon w wypadku rowerowym. Demo „The Written Word” już po nagraniu powinno ulec samozniszczeniu, bo: słaby podkład, jeszcze gorszy, męski śpiew. No i  The Phenomenal Handclap Band zrobili z tego utworu prawdziwą hybrydę, jaskinię różnorodności, w której nic do siebie nie pasuje. I to jest właśnie gwóźdź do trumny nowojorczyków. Na Form & Control nie znalazł się żaden (ż a d e n!) hit, ani jeden highlight, który napędzałby drugi album PHB. Jedynie „Shake” zdaje się mieć przebłyski, ale tylko na wysokości refrenu i damskiego wokalu.

Ta płyta nie powinna powstać. Męczy, męczy i jeszcze raz nudzi. Muzycznie Form & Control trzymano gdzieś między seventisowym disco, nu-dance i electropopem. Wyszła z tego cieżka, niezbyt przyjemna choroba.

1/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.