środa, 4 kwietnia 2012

Niechęć w Urban Garden - relacja

Relacja z koncertu Niechęci w Urban Garden.

W dniu koncertu Niechęci spotkałem redaktora Strzemiecznego i innego mojego ziomka i pogadaliśmy sobie chwilę o głupich trendach w polskim niezal dziennikarstwie. Jeden z tych głupich trendów jest taki, że rodzimi niezal dziennikarze, w większości przez pół życia katujący indie, udają, że się znają na jazzie i rapsach. Sam bywam na tyle bezczelny, że udaję znajomość tego drugiego. Gdybym udawał znajomość obu naraz, musiałbym mieć jednak niezły tupet. Z drugiej strony nieznanie się na jazzie jest w tak złym guście, że potrafią się do niej przyznać tylko undergroundowi, ale niehipsterscy koledzy z WAFP przyznając wprost, że szukają kogoś, kto mógłby pisać o „jazzie i okolicach”. Na jazzie warto się znać, ale poudaję to dopiero przy okazji recenzji płyty Niechęci.

W relacji z koncertu nie muszę.

 
Nie muszę, bo mogę popisać o innych rzeczach. Na przykład supportujący Lady Aarp, który towarzyszył Niechęci przy nagrywaniu promowanej właśnie Śmierci w miękkim futerku ciął bardziej glitchowo-ambientowe rzeczy, bliskie muzyce Telefon Tel Aviv. Miło się tego słuchało, szczególnie jako przygrywki do nerwowo-zgiełkowych jazd, w jakie odpływała gwiazda wieczoru.

A gwiazda wieczoru grała całą
Śmierć w miękkim futerku. Futerko było, jak się spodziewałem, na tyle miękkie, żeby śmierć była miła. I było trochę transów i jazzów (w wersji spokojnej i szaleńczej), no i dowcipy gitarzysty, który okazał się być nie gorszym konferansjerem niż mistrzowie tego fachu (a do tego prawdopodobnie był lepszym gitarzystą). Było trochę podziękowań, wzruszeń, romantycznych saksofonowych uniesień (lepszych niż te z których słynął Robert Chojnacki na swojej sztandarowej Sax & Sex). Jednym słowem – wszystko, co ładne i czego należy spodziewać się po premierowym gigu, a nawet coś więcej.

Napisałem tę relację, bo Piotrek mi kazał. Nie znam się na jazzie.

Mateusz Romanoski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.