Shit Shave Shovers debiutują w brudnym, dobrym stylu.
Cytując wieszcza : „miłość to nie pluszowy
miś”. Jeśli miłość to nie pluszowy miś, to Shit Shave Shovers nie są ani pluszowym
misiem, ani miłością. Są dajmy na to : gumowym, nienawistnym kaczorkiem. I ta
trwająca mniej więcej 10 minut EP-ka to potwierdza.
Czy to w „You Stick A Hand In My Pocket”
wychodzących z klasycznie rock'n'rollowych (choć z typowo punkowym, niechlujnym
wokalem) pozycji, żeby poszaleć w chaotycznych lo-fi rejestrach. Czy to w „Woods (Cruel Hides In The
Bushes)” z quasi-hardrockowym riffem. Czy to w kompletnie zjawiskowym,
teleportującym nas w złote czasy punkowego wcielenia grunge'u „When I Fall”.
Czy to w ostatnim w zestawie „Stains on a pavament” o którym umiem napisać
tylko tyle, że surowe to i fajne. Tak mogli brzmieć The Clash przed podpisaniem
kontraktu (nawet wokalista trochę leci Strummerem).
Że chaotyczne, niewyprodukowane, niechlujne, a kompozycje nieprzemyślane? Dla mnie zarzuty, które pojawiają się wobec tego typu składów są ich największym atutem. W starożytnej Grecji muzyka, przez swoje bejostwo i pierwotną ekspresję, była odseparowana, dajmy na to, od takich przemyślanych sztuk plastycznych (sprawdziłem w notatkach z estetyki – tak właśnie było). Dopiero potem zaczęła się psuć. Fajnie, że ktoś ją raz na jakiś czas naprawia.
7.5/10
Mateusz Romanoski
haha, Pan Mateusz, dajmy na to, Romanoski. takie recenzje się łyka jednym łykiem.
OdpowiedzUsuń