Band of Skulls powracają nowym albumem, Sweet Sour.
Brud, zgiełk oraz połączenie post-punku z garażowym bluesem cały czas towarzyszy muzyce Band of Skulls. Jest mocno i wyraziście, czyli tak, jak być powinno. Są też, jak na debiucie, łagodne ballady, które porwą serca słuchaczy.
Brud, zgiełk oraz połączenie post-punku z garażowym bluesem cały czas towarzyszy muzyce Band of Skulls. Jest mocno i wyraziście, czyli tak, jak być powinno. Są też, jak na debiucie, łagodne ballady, które porwą serca słuchaczy.
Przede wszystkim wyjaśnijmy jedną kwestię, czyli inspiracje
twórczością Jacka White’a i jego (na szczęście) nieżywej już formacji, The
White Stripes. Na pierwszej płycie Anglików te były jeszcze mocno wyczuwalne w
większości utworów, natomiast na Sweet
Sour Band of Skulls zreflektowali się i tych
garage-blues-whitestripesowo-podobnych brzmień jest już dużo, dużo mniej. I to
dobrze.
Chociaż oczywiście można pokusić się o stwierdzenie, że otwierający, jeden z lepszych kawałków zespołu „Sweet Sour” bardzo podchodzi pod dokonania „białych pasów”, a „Devil Takes Care of His Own” brzmiałoby jak White Stripes gdyby Meg nauczyła się w końcu grać na perkusji. Można tak mówić i zapewne to prawda, ale właśnie tą płytą wydaje się, że band z Southampton pragnie odciąć się od tej niechlubnej łatki.
Chociaż oczywiście można pokusić się o stwierdzenie, że otwierający, jeden z lepszych kawałków zespołu „Sweet Sour” bardzo podchodzi pod dokonania „białych pasów”, a „Devil Takes Care of His Own” brzmiałoby jak White Stripes gdyby Meg nauczyła się w końcu grać na perkusji. Można tak mówić i zapewne to prawda, ale właśnie tą płytą wydaje się, że band z Southampton pragnie odciąć się od tej niechlubnej łatki.
I tak rzeczywiście jest, bo utwory na Sweet Sour każą (albo „karzą” jak to napisano w jednej z recenzji
na portalu z kulturą w nazwie. Pamiętajcie, poprawna polszczyzna wcale nie =
się z kulturą) budzić skojarzenia z QOTSA, Radiohead, Arctic Monkeys, nawet z
Simon & Garfunkel (kto nie słyszy tych łagodnych i chwytliwych harmonii w
„Hometowns” niech pierwszy rzuci kamieniem!) i oczywiście z The Black Keys, ale
to nie powinno dziwić.
Fajnie brzmi „Navigate”, w którym Band of Skulls bawią się
natężeniem dźwięku w podobny sposób, jak w „Spanish Sahara” robili to Foals.
Zasada „wyciszenie – lekkie rozkręcenie – wokal z przestrzenią melodyjną w tle
– uderzenie wraz z przyśpieszeniem– wyciszenie i spowolnienie grania” sprawdza
się nawet nieźle, a kolejne „Hometowns” pociąga temat folkowego brzmienia,
tworząc tym samym spójną całość.
Ale Sweet Sour to
nie tylko smędy, indie-popy i akustyki. To przede wszystkim całkiem zgrabna
dawka przesterów, brudu, garażu i surowizny muzycznej. Tak jest w wymienionym
wcześniej „Sweet Sour”, tak jest w „Bruises”, które kojarzyć się może z The Bends-owym okresem Radiohead, a w
którym gitary podchodzą trochę pod te z QOTSA-owego repertuaru.
“You’re Not Pretty But You Got it Going On” natomiast pachnie trochę
Arctic Monkeys, gdy zachcieli być jak formacja Josha Homme. Tak zwany „stoner
dla ubogich”, czyli elementy stonera mocno zmieszane z indie rockiem.
Sophomore Band of Skulls ukazuje zespół w dużo
korzystniejszym, bardziej kreatywnym świetle. Są inspiracje, to oczywiste, bo
gdzie ich nie ma, ale nie są już takie jednorodne. Nadal to jednak garażowy punk
zmieszany z bluesem. Jest lepiej niż na Baby
Darling Doll Face Honey. The Black
Keys powinni mieć się na baczność. Rośnie im poważny konkurent.
8/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.