Heart & Soul w kolaboracji z Rykardą Parasol wypadają zacnie.
Nasi zawsze byli lepsi w zimną falę niż w piłkę nożną. Niedawno miałem na przykład jazdę na Madame z Gawlińskim na wokalu i trochę żal, że nie zostawili po sobie nawet longplaya. Może rozsądniej byłoby zamiast budowy stadionów dać jakieś dofinansowania na nagrywanie post-punka. Poziom kulturalny by podskoczył, a obcowanie z nim na pewno byłoby tańsze niż chodzenie na nowo wybudowane stadiony.
Nasi zawsze byli lepsi w zimną falę niż w piłkę nożną. Niedawno miałem na przykład jazdę na Madame z Gawlińskim na wokalu i trochę żal, że nie zostawili po sobie nawet longplaya. Może rozsądniej byłoby zamiast budowy stadionów dać jakieś dofinansowania na nagrywanie post-punka. Poziom kulturalny by podskoczył, a obcowanie z nim na pewno byłoby tańsze niż chodzenie na nowo wybudowane stadiony.
Co do tej materii zimnej
fali „made in Poland” wnosi Heart&Soul, supergupa złożona z łódzkich (albo
z przewagą łódzkich) muzyków? Ano pewnie nic specjalnie nowego by nie wnosiła,
mimo niezaprzeczalnej smykałki kompozytorskiej i sprawnej aranżerki, gdyby nie
kooperacja z Rykardą Parasol. Mamy więc przybicie piątek przez znanych
wtajemniczonym w rodzimy niezal muzyków, którzy postanowili pokłonić się nisko
Joy Divison, z panią, którą permanentnie porównuje się do PJ Harvey i Nicka
Cave'a w spódnicy (chociaż ja tam nie słyszą, ani jednego, ani drugiego). Dwie
ścierające się materie nie tracąc niczego ze swojej tożsamości tworzą coś, może
nie powalająco nowatorskiego, ale na pewno na tyle oryginalnego, że warto do
tej czteroutworowej epki wracać.
„Elaine” jest bliższe dokonaniom Rykardy solo (co ciekawe jest to jedyny numer, do którego nie przyłożyła ręki kompozytorsko) i tylko subtelnie syntezatorowe tło i wspomagający ją wokalnie Łukasz Lach sprawia, że słyszalny jest wkład Duszy i Ciała – efekt to uroczo staroświecki song, choć kompletnie nieprzystający do tego, co dzieje się dalej. „Don't Panic. Children” to już motoryczna, stricte coldwave'owa jazda napędzana przez przesterowany bas, z programowanymi, bogatymi, elektronicznymi wstawkami. Pod coś takiego Rykarda jeszcze nie śpiewała. Efekt jest wyśmienity. Kobieca, samotna, przepalona i przepita dekadencja bardzo ładnie współgra z post-punkową surowością. Podobnego, choć mniej uwodzicielskiego i trochę przekombinowego aranżacyjnie kierunku skład trzyma się w „I don't want to fail you”. Całą miłą podróż zamka transowa, podniosła jazda z okolic „Atmosphere” wiadomej grupy, tylko bez tego ciężaru gatunkowego i z trochę innym ładunkiem emocjonalnym. Z jazdą raczej w stronę Oslo niż w stronę „Stroszka” (przynajmniej miejmy taką nadzieję).
Jeśli to przedsmak czegoś
większego w przyszłości – świetnie. Jeśli jednorazowy sielankowy spacer zimnego
mężczyzny w ciepłym, czarnym płaszczu i lekko wciętej pani w sukni – tak, czy
siak warto się przejść. Tym bardziej, że zanosi się na jeden z bardziej
inspirujących spacerów w kategorii polska EP-ka AD 2012.
7,5/10
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.