środa, 14 marca 2012

Gigowa polecajka: Mark Lanegan w Proximie

Mark Lanegan jest dla młodzieniaszków tym, kim dla starszyzny większej mógł być Nick Cave (zanim się nie trochę nie skiepścił), a dla starszyzny największej Tom Waits. 











Kiedy byłem brzydki, miałem niewymiarową twarz i nie pomagał mi nawet bujny zarost, zrobiły ze mnie mężczyznę dwie rzeczy – nagrania Lanegana i wódka Krakowska.
Od połowy lat 80' produkował się w znanym każdemu dziecku prawdziwego grunge'u Screaming Trees, wypuszczając z nimi siedem płyt, ale jeszcze będąc w składzie zadebiutował solo swoim The Winding Sheet (1990) ukazującym jeszcze głębiej zanurzone w tradycjach bluesowych wcielenie wokalisty. Każdy leszcz zna „Where Did You Sleep Last Night” z akustycznego nirvanowego wcielenia. A ktoś wie, kto podrzucił Kurtowi tę piosnkę? Ano właśnie, mruczący Lanegan. Wyszła z tego nawet całkiem smaczna kooperacja. 
 

Zresztą z gościnnych występów Lanegana i projektów pobocznych, które współtworzył po rozpadzie Screaming Trees (2000) można by złożyć całą listę smakołyków. Żeby wymienić tylko QOTSA, The Twilight Singers, Gutter Twins (z Dullim z The Twilight Singers), Soulsavers (w ramach tego projektu między innymi śpiewał razem z Pattonem), czy (w moim odczuciu troszkę mniej interesujące) płyty z Isobel Cambell. 


Równolegle zachrypnięty, posępny pan regularnie (no, poza tą ostatnią siedmioletnią przerwą) wypuszczał dźwięki solowe. Niektóre, jak te z „Bubblegum”, zaliczają się z pewnością do najpiękniejszych zarejestrowanych w pierwszej dekadzie XXI wieku. 


Ostatnia płyta, choć wymaga czasu, żeby ją w pełni docenić, będzie z pewnością jedną z najistotniejszych w 2012., i nie tylko dlatego, że Lanegan to jeden z najistotniejszych pogrobowców czasów grunge'u (choć podobnie, jak Dulliego z czystym rozumieniem tego gatunku łączyły go tylko związki z Sub Pop), ale dlatego, że to po prostu dobra rzecz. I dlatego też warto iść na koncert...

 
Mateusz Romanoski


FYH! patronuje

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.