Mark Lanegan jest dla młodzieniaszków tym, kim
dla starszyzny większej mógł być Nick Cave (zanim się nie trochę nie
skiepścił), a dla starszyzny największej Tom Waits.
Kiedy byłem brzydki, miałem
niewymiarową twarz i nie pomagał mi nawet bujny zarost, zrobiły ze mnie
mężczyznę dwie rzeczy – nagrania Lanegana i wódka Krakowska.
Od
połowy lat 80' produkował się w znanym każdemu dziecku prawdziwego grunge'u
Screaming Trees, wypuszczając z nimi siedem płyt, ale jeszcze będąc w składzie
zadebiutował solo swoim The Winding Sheet
(1990) ukazującym jeszcze głębiej zanurzone w tradycjach bluesowych wcielenie
wokalisty. Każdy leszcz zna „Where Did You Sleep Last Night” z akustycznego
nirvanowego wcielenia. A ktoś wie, kto podrzucił Kurtowi tę piosnkę? Ano
właśnie, mruczący Lanegan. Wyszła z tego nawet całkiem smaczna kooperacja.
Zresztą
z gościnnych występów Lanegana i projektów pobocznych, które współtworzył po
rozpadzie Screaming Trees (2000) można by złożyć całą listę smakołyków. Żeby
wymienić tylko QOTSA, The Twilight Singers, Gutter Twins (z Dullim z The
Twilight Singers), Soulsavers (w ramach tego projektu między innymi śpiewał
razem z Pattonem), czy (w moim odczuciu troszkę mniej interesujące) płyty z
Isobel Cambell.
Równolegle
zachrypnięty, posępny pan regularnie (no, poza tą ostatnią siedmioletnią
przerwą) wypuszczał dźwięki solowe. Niektóre, jak te z „Bubblegum”, zaliczają
się z pewnością do najpiękniejszych zarejestrowanych w pierwszej dekadzie XXI
wieku.
Ostatnia
płyta, choć wymaga czasu, żeby ją w pełni docenić, będzie z pewnością jedną z
najistotniejszych w 2012., i nie tylko dlatego, że Lanegan to jeden z
najistotniejszych pogrobowców czasów grunge'u (choć podobnie, jak Dulliego z
czystym rozumieniem tego gatunku łączyły go tylko związki z Sub Pop), ale
dlatego, że to po prostu dobra rzecz. I dlatego też warto iść na koncert...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.