czwartek, 23 lutego 2012

M83 w SQ - relacja || Poznań

Nie udało się w Warszawie, w Poznaniu wyszło bardzo ładnie. No, może nie aż tak jak na Open’er Festivalu w 2009 roku, ale jednak.










Nie wiem, czy Poznań jest „smutnym jak pizda miastem”, bo byłem w nim dopiero drugi raz, a przynajmniej na te dwa razy nie wyglądał, jednak Warszawa na pewno musiała tak wyglądać i tak się czuć w niedzielę. Już odwołanie wywiadu z godziny piętnastej należało traktować jako zły prognostyk. Redaktor Karbowski, który miał tego dnia odwiedzić Stodołę, po dziewiętnastej pocałował klamkę klubu (czytaj: zobaczył informację, że gig odwołano). Cóż, zdarza się, tak jak zdarza się podróż z Suwałk do Raciborza w pociągu bez ogrzewania, z nieszczelnym oknem (zimą!), czy – kontynuując temat pociągowy – wylecenie z jadącego pociągu (kierunek Kostrzyn nad Odrą), przez otwarte drzwi, podczas, hm, wypróżniania się. Wiadomo, przyroda. Nie ma tego złego, bo M83 w SQ wystąpili. 

O supporcie nie powiem żadnego złego słowa (dobrego zresztą też nie), bo po prostu nie wyrobiłem się, jednak wypełniony już o godzinie 21 klub nie narzekał. Narzekać mogłem ja (i znajomi, z którymi byłem) przede wszystkim na zachowanie publiczności. Wiem, że Automatik stara się rozruszać kulturalnie Poznań i bardzo dobrze im to wychodzi (wystarczy spojrzeć na listę bookingów i wykonawców, którzy w stolicy Wielkopolski wystąpili), ale to chyba nadal za mało. Wpychanie się pod scenę z browarami; uwagi ludzi w tłumie, że rozmawianie jeszcze PRZED ROZPOCZĘCIEM gigu jest wielce niekulturalne, bo należy delektować się tym napięciem przed koncertowym, czy inne już mniej istotne pierdółki dowodzą, że jeszcze długa droga do pełni szczęścia. Tyle o mniej istotnych rzeczach, czas na M83.

Mimo niewielkiego opóźnienia, sięgającego bodajże dwudziestu minut, to był naprawdę niezły występ. Można oczywiście marudzić, że wokalistka lekko fałszowała; że nie zagrano „Don’t Save Us from the Flame” czy „Run into Flowers”; że nagłośnienie dramatyczne; że nie było słychać wokali. OK., no można. Tak samo jak można marudzić, że Hurry Up, We’re Dreaming było płytą zatrważająco słabą (choć niekoniecznie – sprawdź recenzję), a ludzie i tak się przy tym będą bawić. Bo w SQ Francuzi oczarowali. Może nie aż tak, jak w 2009 roku w Gdyni (nie mam porównania z gigiem w Katowicach), ale stare utwory - „We Own the Sky”, „Kim & Jessie”, „Skin Of the Night” czy zamykające koncert „Couleurs” – w połączeniu z nowymi („Intro”, „Wait”, „Year One, One UFO” czy przede wszystkim „Midnight City”) mocno dawały radę. Jednak tak jak nie ogarniałem na płycie „Reunion”, tak i na żywo utwór ten „nie styka”.

I ostatnia, ponownie haterska sprawa. Po co kupować bilet, drogi bilet, na coś, czego się nie zna? Zasłyszane z tłumu:
 

- „Och, tak go lubię!”
- „A kiedy poznałaś?”
- „No tym Midnight City”.
(mniej więcej tak to leciało)

A stolica? Pozostaje tylko czekać na warszawski gig, który - jak zapewniło Go Ahead - ma zostać odrobiony.
Z Poznania Piotr Strzemieczny

3 komentarze:

  1. Najlepsza jest haterska sprawa.
    Z autopsji powiem, że wolę kupować, nawet drogie bilety na koncerty wokalistów, których ledwo kojarzę, właśnie po to, żeby poznać ich lepiej.
    Pewnie Ci z tłumu mają podobnie. Albo nudzili się w niedziele, więc poszli na event z fejsa do SQ.

    OdpowiedzUsuń
  2. Reunion 'nie styka'? Jeden z najlepszych kawałków M83...

    OdpowiedzUsuń
  3. to nawiazuje do shoegaze - jakim cudem moze byc "czyste"? musi trzeszczec, musi byc zle naglosnione ;)korzystając z okazji pozdrawiam kolege ktory 6x kazał mi spierdalac spod sceny bo "on tu stal od 19stej" cheers darling :)

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.