Gdybym urodził się w
XIX wieku w Stanach, mógłbym załapać się na gorączkę złota. Załóżmy, że
gramofony zostałyby wynalezione nieco wcześniej i w mojej alternatywnej
rzeczywistości byłyby już w powszechnym użytku. Wtedy, po ciężkim dniu
spędzonym na wypłukiwaniu kruszcu nad rzeką, wracałbym do mojej chaty w kolorze
antycznej sosny aby wyczilować przy Angels
of Darkness, Demons of Light I.
Protoplaści drone-country - Dylan Carlson i Adrienne Davies - powracają wraz z tym przewrotnie zatytułowanym albumem po trzech latach od wydania ostatniego LP. Angels of Darkness, Demons of Light 1 to kontynuacja drogi obranej na The Bees Made Honey in Lion’s Skull. Kawałki są skomponowane z jeszcze większą pieczołowitością i wyczuciem niż na poprzedniczce. Nie znajdziemy już w muzyce Earth tak paraliżujących niepokojem utworów jak „Ouroboros is Broken”, nie będzie już nigdy takiego gitarowego zblazowania jak na Pentastar: In The Style of Demons. Miarowe tempo utrzymywane przez Davies pozwala się odprężyć, a muzyczne pejzaże doskonale oddają klimat krajobrazu amerykańskich bezdroży.
Wraz z nowym wydawnictwem miały miejsce dwie zmiany
personalne w składzie znanym z The Bees
Made Honey in Lion’s Skull. Karl Blau zastąpił długoletniego basistę Earth,
Dona McGreevy. Nowy basista częściej od poprzednika wybiera się na eskapady z
dala od melodii granych przez Carlsona. Blau zręcznie manewruje, aby powrócić
do podbijania dźwięków gitary w odpowiednich ku temu momentach.
Zespół wzbogacił dotychczasowe instrumentarium o wiolonczelę. Grająca na niej Lori Goldston sprawiła, że muzyka Earth jest bardziej subtelna, i zaryzykowałbym stwierdzenie, inteligentna.
Nie jest to najwybitniejsza płyta w dorobku Earth, ale z
pewnością zasługuje na uwagę dzięki kompozytorskiemu kunsztowi i dojrzałości.
Cały album płynie swoim harmonijnym tempem i nadaje się idealnie do
zrelaksowania pod koniec stresującego dnia lub na sobotnie zaleczenie kaca.
8/10
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.