W Polsce znany
głównie jako „ten, który w ostatniej chwili odwołał koncert na FreeForm
Festival”. Francuski DJ i producent zremixował już chyba wszystko, co się do
tego nadawało. A teraz wraca z kolejnym albumem.
Szczerze
nienawidziłem go, kiedy na parę dni przed wyczekiwanym występem na FreeForm
Festival, po prostu rozmyślił się, bookując w tym samym terminie koncert w
Nowym Jorku. W późniejszej rozmowie na Facebooku tłumaczył, że „to się zdarza”.
Nie przebierając w środkach wyrzuciłem mu, co myślę o jego profesjonalizmie.
Przeprosił. I co z tego? Właściwie nic.
Living On The Edge Of Time
Yukseka, mimo nadal żrącej każdą komórkę mojego ciała antypatii, wprawił mnie w
osłupienie. Francuz zdecydowanie dojrzał. I pokazał, że nawet kiedy poprzeczka
wisi już naprawdę wysoko, można ją podnieść jeszcze parę centymetrów wyżej.
Tego, że Francja muzyką elektroniczną stoi, nie trzeba chyba nikomu udowadniać.
Zaczynając od Jeana Michela Jarre'a, przez Daft Punk, a na Justice kończąc,
Yuksek jest chyba obecnie najlepszym jej reprezentantem. Brzmienie, które nadał
drugiemu w swojej karierze długogrającemu krążkowi, zasługuje zdecydowanie na
więcej, niż tylko chwilę uwagi.
Album rozpoczyna
się zdominowanym przez pianino „Always On The Run”. Elektronika jest wstrzymana
na wodzy, dozowana małymi dawkami, z niewielką nutą ostrożności. O tym, że
dziecięcy chórek może wyprowadzić utwór na szczyty topowych zestawień, wie
chyba każdy szanujący się muzyk. Czy to nie jednak tani chwyt, którego łapią
się tonący w muzycznej otchłani producenci? Yuksek pokazuje, że to tylko jeden
z wielu środków, których używa w swoim przekazie. Bo muzyk, którego fani zwykli
oglądać zza konsoli DJ-skiej sam również łapie za mikrofon! I trzeba przyznać,
że wychodzi mu to lepiej niż niejednemu zdeklarowanemu wokaliście. „Off The Wall” przynosi
chwilę wytchnienia – to utwór, który wywołuje uśmiech na twarzy słuchacza.
Zarazem jest to ryzykowne posunięcie, bo uderza w naprawdę popowe brzmienia. „On
a Train” przywodzi natomiast na myśl niemiecki kolektyw Digitalism i ich
prześwietne „Forrest Gump”. Refren śpiewany falsetem może i trąca tandetą, bo
okres kiedy zasłuchwiano się w takich wybrykach wokalnych odszedł już chyba w
zapomnienie. Utworu słucha się jednak naprawdę przyjemnie. Każda kolejna
ścieżka przekonuje, że obecnie w muzyce elektronicznej nie liczy się już tylko
przysłowiowe i obrosłe legendą „pierdolnięcie”. Yuksek pozostaje w alternatywie
i nie boi się wypuścić słuchacza w indierockowe klimaty. „To See You Smile”
hipnotyzuje i uwodzi. Totalnie rozjechani emocjonalnie natykamy się na
kolejnego killera. „The Edge” uderza w dyskotekowe rejony. Nieco zawodzi może
dość monotonna końcówka, ale sam
finał nie budzi już żadnych zastrzeżeń. Niestety rozochoceni wymarzonym wręcz
rozpoczęciem albumu, przy „Miracle” zaczynamy powoli poziewywać. Wszystko to
wydaje się wtórne i przekombinowane. Żaden z kolejnych utworów na płycie nie
zaskakuje. Czar pryska. Odnosi się wrażenie, że artysta nie mając czym zapełnić
albumu, sięgnął po robocze wersje utworów, znajdujące się pod ręką.
To mógł być
naprawdę jeden z najlepszych albumów elektronicznych ubiegłego roku. Niestety
po raz kolejny musimy obejść się smakiem.
7/10
Miłosz Karbowski
Miłosz Karbowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.