wtorek, 17 stycznia 2012

Wilczy Szaniec aka Wszaniec – "Wideo Mondo” (2011, Blinded Records/No Sanctuary/Teeth to Concrete/Yama Dori)

Podczas gdy Vice deliberuje nad flirtem z „faszystowską symboliką” duńskiego Iceage łączącego punka z zimnofalowymi wtrętami, na polskim podwórku od ponad trzech lat istnieje zespół robiący to z o wiele większym polotem od nastolatków z Kopenhagi.





Płyta Duńczyków (prócz rewelacyjnego utworu „White Rune”) wchodzi z jednej strony, by po chwili wyjść z drugiej. Po przesłuchaniu 12” Polaków ręce same rwą się do przestawienia igły aby przesłuchać ją jeszcze raz.

„Wideo Mondo” to winylowa reedycja obu demówek zespołu: wydanego na kasecie „Centrum Zdrowia Dziecka” i nagranego na CDR „Grytwiken”.  Krakowski Wszaniec założony w 2008 roku był z początku duetem, a od 2010 roku zespół tworzą trzy osoby. W ich muzyce słychać zimnofalowy chłód rodem z „Nowej Aleksandrii” Siekiery, ale jest zdecydowanie bardziej agresywnie i posępnie. Utwory mają nietuzinkowy, niepokojący klimat. Niektóre z nich wręcz przytłaczają atmosferą przywodząc na myśl uderzające o bruk buty żołnierzy Wehrmachtu, a skandujący i niejednokrotnie wrzeszczący wokal spotęgowany pogłosem dopełnia tego ponurego misterium. Punkowa motoryka przeplata się z noise rockowymi rozwiązaniami, a nad wszystkim unosi się duch wspomnianej już zimnej fali. W połowie płyty napotykamy instrumentalne wytchnienie w postaci utworu „Centrum Zdrowia Dziecka”. Im dalej w głąb wydawnictwa, tym klimat bardziej gęstnieje z lekkimi przebłyskami w „Nieporządek” i „Słoneczko”.

Słuchając tej płyty odnosi się wrażenie,  że zespół kreuje swoją własną jakość odwołując się do twórczości najciekawszych polskich zespołów lat 80 i 90. Płyta nie jest gładka i uczesana, ale warto odbyć z nią tripa. Obcowanie z „Wideo Mondo” przywodzi mi na myśl moje próby wyobrażenia Polski podczas okupacji. Przypominam sobie rozmowy o wojnie z obydwoma nieżyjącymi już dziadkami, to jak moja babcia powiedziała mi wprost, że nie chce o tym mówić.
Nie wiem czy taki był zamysł chłopaków z Nowej Huty, ale słuchając tego albumu nie mogę opędzić się od wrażenia kontaktu z tym widmem.

Wracając do żonglowania symboliką to nie jest to nic nowego. Zespoły punkowe i neofolkowe robiły to od samego początku powstania obu gatunków. Zawsze doprowadzało to do debaty publicznej. Mechanizm jest zawsze ten sam: jedna strona poluje na czarownice, a druga zasłania się wolnością słowa. Moc tych symboli nie pozwala zapomnieć o tragicznych wydarzeniach, ale sama ich obecność nie zawsze musi oznaczać gloryfikację ideologii jako takiej.

9/10

Grzegorz Ćwieluch

1 komentarz:

Zostaw wiadomość.