wtorek, 31 stycznia 2012

Fuck you, Hipsters! podsumowują: Najlepsze zagraniczne płyty 2011

Ostatnim dniem stycznia ostatecznie zamykamy 2011 i tym samym prezentujemy podsumowanie najlepszych płyt ubiegłego roku. Tych dziesięć pozycji to swoiste wisienki na torcie, ukoronowanie naszych wcześniejszych topów - pozytywnych i negatywnych, polskich i zagranicznych. Prezentujemy "best of the best" wg FYH!






10. Sonic Youth – Simon Werner a Disparu O.S.T


Ostatni materiał Sonic Youth jest soundtrackiem do francuskiego thrillera "Simon Werner a Disparu". Ten instrumentalny stuff został wydany pod szyldem SYR, zarezerwowanym dla eksperymentalnych albumów zespołu. Dominują tu rozimprowizowane struktury pełne podskórnego niepokoju oraz subtelne dźwiękowe pejzaże. Oniryczna atmosfera miesza się z klaustrofobicznym, lękowym wręcz nastrojem. Po raz pierwszy muzyka Sonic Youth została wzbogacona brzmieniem rozstrojonego fortepianu. Oby nie był to ostatni krążek zespołu! [Jakub Lemiszewski]
 
9. Atlas Sound - Parallax



Dlaczego Atlas Sound zasługuje na miano płyty wyjątkowej?
Bo każdy dźwięk, starannie wyselekcjonowany, znajduje się na właściwym miejscu. Ascetyczna forma pozbawia album zbędnych ozdobników. Jest tylko to, co być powinno. I mimo że Bradford Cox nie zaskoczył niczym nowym, płyta robi ogromne wrażenie. Treść i forma są idealnie zbalansowane. Atlas Sound to zdecydowanie pozycja godna  przesłuchania i zapamiętania.[Miłosz Karbowski]       


 8.Apparat – Devil’s Walk


Żadna dotychczasowa płyta Apparata nie jest tak naładowana intymną emocjonalnością. Choć zdarzają się żywsze kawałki przypominające Walls (jak choćby świetne, singlowe „Ash\Black Veil”) to minimalizm formy zachwyca. To album pełen jesiennej melancholii („Goodbye” czy „Song of Los”) i zaskakującej radosnej prostoty („Candil De La Celle”). Warto się zagłębić we wrażliwość berlińczyka. Na długo zapada w pamięć. [Monika Pomijan]


7. Zomby - Dedication



Zomby w tej chwili jest jednym z bardziej oryginalnych oraz interesujących producentów alternatywnej elektroniki. Porusza się po niezwykle rozległych muzycznych przestrzeniach zahaczających o gatunki takie jak dubstep, rave, garage, 2step, jungle czy post-dubstep. Debiutował w 2008 roku świetną płytą We're Were You In '92, która stanowiła niesamowite połączenie współczesnej basowej muzyki z ravem z początku lat dziewięćdziesiątych. Od tego czasu Zomby nagrał parę EP-ek, singli i świetnych remiksów, a w tym roku wydał drugi longplay Dedication, dużo bardziej spokojny i melancholijny od poprzednika, lecz nie mniej ciekawy i porywający. Jego najmłodszym dzieckiem jest krótki album, zatytułowany Nothing, będący potwierdzeniem jego światowej klasy, zdolności producenckich i aranżacyjnych. Moim zdaniem, w pełni zasłużył aby znaleźć się w przedstawianej przez nas dziesiątce. [Wojtek Irzyk]


6. M83 – Hurry Up. We’re  Dreaming


M83 znany jest z tworzenia przestrzennych, monumentalnych wręcz kompozycji, w których delikatniejsza elektronika miesza się ze zgoła shoegaze’owym brzmieniem. Hurry UP, We’re Dreaming może i nie powtarza sukcesu Suterdays=Youth, ale to nadal dobrze skonstruowany, przemyślany i emocjonalny Gonzalez. Opowieści o snach nadają się na zimowe wieczory, splatając ze sobą dziecięcą prostotę, sporą dawkę solidnej elektroniki (choćby singlowe „Midnight City”!) i parę ”zapyhaczy”. Wystarczyłoby okroić z nich ten krążek i byłby w rankingu zdecydowanie wyżej. [Monika Pomijan]


5. Ringo Deathstarr – Colour Trip


Umówmy się – albumu dekady z tego nie będzie. Oryginalnością dźwięki serwowane przez Ringo nie grzeszą. O co więc chodzi? O to, że w tym roku nikt z równą swobodą nie wskrzesił grania ludzi patrzących na buty. Jazda jaką serwują nam w „Two Girls” to prawdziwy shoegaze'owy rozpierdalacz – jeśli następnym razem naładują płytkę większą ilością utworów tej klasy będę o nich pisał w kategoriach „orgazm”, a nie w kategoriach „plateu” i raczej średnio będzie mnie interesować z kogo zżynają. [Mateusz Romanoski]


4. Junior Boys – It’s All True

                                                     
„Junior Boys zawsze spoko” – aż wypadałoby napisać. Nie przypominam sobie, aby ci Kanadyjczycy nagrali słaby materiał. Od debiutu, aż po czwartą płytę stale prezentują wysoki poziom. Jarałeś się wcześniejszymi trzema albumami? It’s All True bierze wszystko to, co najlepsze i zbija to w jedną całość. Zajebistą całość, bo inaczej tego nie da się określić. Na żywo jest jeszcze lepiej, przez co potem do materiału z najnowszego krążka wraca się i wraca. Jeśli komuś nie podoba się ta płyta, na bank nie ma serca. [Piotr Strzemieczny]


3. Toro Y Moi – Underneath the Pine


Niezależnie od tego czy chillwave istnieje, czy nie to co najmniej dobra płyta. Przy której może się schować praktycznie każdy (a na pewno każdy kogo słyszałem) wykręcający coś w podobnych klimatach. I należę do tej mniejszości która twierdzi, że drugi Toro (brzmieniowo, kompozytorsko, klimatycznie itd.) bije pierwszego Toro. Teraz możecie się gniewać...  [Mateusz Romanoski]

 
2. Ghostpoet - Peanut Butter Blues & Melancholy Jam


Ghostpoet zaistniał na scenie muzyki elektronicznej całkiem niedawno, a Peanut Butter Blues & Melancholy Jam to jego debiutancki album. Niby nic niezwykłego - ot kolejny twórca na brytyjskiej scenie niezależnej, ale chyba nie każdy jest w stanie tak naturalnie ślizgać się między gatunkami muzycznymi i w dość nonszalancki sposób recytować teksty, co razem wprowadza nas w mroczny, surrealistyczny nastrój. Peanut Butter Blues & Melancholy Jam to 10 różnorodnych kawałków krążących wokół mrocznego, brudnego beatu, ozdobionego czasem mocnym gitarowym brzmieniem a w większości mocno elektronicznym tłem. Ghostpoet jest jedyny w swoim rodzaju i dlatego zajmuje u nas w rankingu drugie miejsce na podium. Ciekawe jest to, że każdy z nas na FYH ma inne zainteresowania muzyczne, jednak krążek Peanut Butter Blues & Melancholy Jam znalazł się u każdego z nas wysoko w podsumowaniu płytowym roku 2011. [Agnieszka Strzemieczna]
1. Bon Iver – Bon Iver


Bon Iver
jako płyta 2011? Inaczej chyba być nie mogło, bo w naszym rankingu Justin Vernon wyprzedził Ghostpoeta o całe 16 punktów i…to chyba najmniejszy wymiar kary. Swoim folkiem Bon Iver zdewastował rywali, wgniótł ich w ziemię i pokazał, że gdy Sufjan Stevens zimuje, to właśnie Vernon dzierży berło leśnego królestwa. Wiewiórki mu już od dawna składają hołd i cześć, rok 2011 potwierdził fascynację słuchaczy. Najlepsza płyta ostatnich dwunastu miesięcy. Czas wpaść do Polski, czas przestać zaliczać wpadki (chociażby na EP-ce Jamesa Blake’a czy współpraca z Kanye Westem). [Piotr Strzemieczny]

Wybór: FYH!
Opracowanie: Monika Pomijan, Agnieszka Strzemieczna, Wojtek Irzyk,
Miłosz Karbowski, Jakub Lemiszewski, Mateusz Romanoski, Piotr Strzemieczny

2 komentarze:

Zostaw wiadomość.