niedziela, 1 stycznia 2012

Fuck you, Hipsters! podsumowują: Dobre polskie płyty 2011

Opisaliśmy już szrot, czas więc na te prawdziwe polskie perełki. Płyty, które urzekły, do których z chęcią wracaliśmy na przestrzeni ostatnich dwunastu miesięcy. Albumy, których szybko nie zapomnimy.









Wybór był dość trudny, w naszej puli znalazło się naprawdę wiele pozycji, które równie dobrze mogły się znaleźć w najlepszej dziesiątce, gdyby na przykład nie zabrakło im jednej piętnastej punktu. To oczywiście dowcip, bo nie mieliśmy aż tak chorej skali, jednak już sam fakt, że w TOP 10 nie załapały się wydawnictwa takich zespołów jak Elvis Deluxe, Tides From Nebula, Profesjonalizm czy Woody Alien o czymś świadczy. Przedstawiamy dziesięć najlepszych płyt ubiegłego już roku.

-------------------------------------

10. Ten Typ Mes – Kandydaci na Szaleńców

Na Typa tylko ja tutaj oddałem głos i kompletnie nie rozumiem dlaczego.
Zamach na przeciętność był czymś bezkonkurencyjnym jeśli chodzi o rodzime rapsy, a Kandydaci na Szaleńców są najpiękniejszym, jakie można sobie wymarzyć, rozwinięciem najbardziej jarających wątków muśniętych na poprzednim albumie. [Mateusz Romanoski]

9. Kombajn do zbierania kur po wioskach - Karmelki i gruz

Jest to trzeci studyjny album kapeli z Nowego Dworku i tak samo jak poprzednie - bardzo dobry. Abstrakcyjne, wręcz surrealistyczne teksty i spokojna, momentami refleksyjna muzyka przenoszą w magiczny świat dzieciństwa rodem z PRL'-u. Jest ciekawie, przyjemnie i na pewno niepowtarzalnie. Kombajn podąża już dawno wytyczoną trasą i dzięki temu
Karmelki i gruz jest jedną z lepszych polskich płyt tego roku. [Agnieszka Strzemieczna]

Przeczytaj naszą recenzję

8. Die Flote – Plusk!

Die Flote nieśmiało PLUSKał już w pierwszej połowie 2011. Krakowski zespół, oprócz całkiem  przyjemnego dla ucha materiału, zaimponował też ciekawym artworkiem na opakowaniu. Mimo dość znikomego rozgłosu i raczej garażowego charakteru, zespół ma potencjał, by grać nie tylko w niszowych, studenckich rozgłośniach, ale też dalej i szerzej. Tylko po co ten niemiecki w nazwie?!  [Miłosz Karbowski]
Przeczytaj naszą recenzję

7. Kyst - Waterworks

Za pierwszą płytę trochę im się oberwało. Że nudne, że zagranicznie naciągane, że niby pochodzą z Norwegii. Niesłusznie. Kyst, po Cotton Touch odeszli od swojego ogromnego minimalizmu muzycznego, dodali drugą perkusję, gdzieniegdzie pojawiała się trąbka, rozwinięto aranżacje utworów. Jest dynamicznie, jest też kystowo (czytaj – spokojnie), bo z folkowym „plumkaniem” Kyst radzi sobie bardzo dobrze. [Piotr Strzemieczny]

Przeczytaj naszą recenzję

6. Setting The Woods On Fire – Ruins EP

Wszystko się zgadza – brzmienie wgniata w podłogę i kompozycje są takie, że też miód na serce. Jarałem się na „livelife”, a redaktor Strzemieczny tutaj. To, że nie dał więcej, to tylko dlatego, że to epka. Ja Epki lubię, bo żeby się z nimi zaprzyjaźnić potrzeba mniej czasu, ale muszą być tam same bombardowe tracki, żeby szybko się nią nie znudzić. Ta mi się nie znudziła i zaraz ją sobie chyba zapuszczę.
[Mateusz Romanoski]
Przeczytaj naszą recenzję
 
5. Organizm – Koniec, Początek, Powidok

Pośród wielu płyt silących się na innowacyjność bądź „niepolskie” brzmienie, sofomor Organizmu staje się mocnym odzwierciedleniem potencjału, jaki tkwi w rodzimej muzyce. Nie tylko w stosunku do świetnego debiutu zespołu, od którego jest znacznie lepszy, ale przede wszystkim wyrastając wysoko ponad kapele o ugruntowanej (nie zawsze słusznie) randze. Liryczność tekstów Jędrka Dąbrowskiego i jego opleciony w melancholię emocjonalny ekshibicjonizm to aspekty, które natychmiastowo zwracają uwagę. Organizm zaprasza w duszny, pełen cielesności, rozczarowań i wspomnień świat, w którym każdy odnajdzie coś dla siebie. A ubogacony dynamiczną, nierzadko dysonansową gitarą podbijaną przez subtelną perkusję przywołuje echo brudu lat 80. z Głową w dół. W tym wypadku nieco uładzone, za to nadal poruszające do głębi. Koniec, Początek, Powidok to album do delektowania się. Interpretacji bowiem jest na nim bardzo wiele. [Monika Pomijan]
Przeczytaj naszą recenzję

4. The Kurws – Dziura w Getcie

Za każdym razem przejeżdżając przez obskurną poznańską Wildę tramwajem numer 10, patrzę przez brudne okno i widzę zniszczone kamienice, psy sikające na rozpadające się mury, zdezelowane podwórka, obrzydliwe szyldy, brud, bezcelowe bazgroły i wszystko to, co można zobaczyć w zaniedbanej, biednej dzielnicy opanowanej przez dresiarnię i meneli. Gdy mijam wszystkie te dobrze znane miejskie obrazki nie mam najmniejszej ochoty na słuchanie słonecznych chillwave'ów czy ckliwych szugejzów. Zapuszczam The Kurws (najlepiej z walkmana, 100% hipsterstwa). W końcu powstała muzyka oddająca nastrój panującego dookoła syfu, agresji i frustracji, niepozbawiona przy tym ironicznego zacięcia i przewrotnej błyskotliwości. Wściekły surowy punk w duchu The Stooges, miesza się tu z sonic-youthowym jazgotem, szalonymi saksofonami i wściekłą perkusją. Szaleństwo! [Jakub Lemiszewski]

3. Coldair – Far South


Nagrać dwa dobre albumy w jednym roku to naprawdę nie lada wyczyn. Tobiasz „Jim Morrison polskiego folku” Biliński tego dokonał – raz z Kyst (opis poniżej), raz solo. Coldair rozwinął się w ciągu ostatnich dwunastu miesięcy. Far South to ponoć płyta konceptualna. I to jaka! Folk zbudowany na twórczości takich tuz jak Sam Amidon, Sufjan Stevens czy chociażby przebijający się w tle Iron & Wine w naszym rodzimym wydaniu. Inne europejskie (i nie tylko) państwa już to doceniły. Dowód? Gigi w Niemczech, Holandii, na Wyspach oraz tegoroczny SXSW mówią same za siebie. [Piotr Strzemieczny]

Przeczytaj naszą recenzję


2. Plum – Hoax

Wszyscy już wiemy, że Plum brzmi trochę jak Fugazi, trochę jak NoMeansNo i trochę jak Shellac. Już to czyni ich jednym z najlepszych polskich zespołów, który odstawia daleko w tyle większość bezpłciowych kapelek w tym smętnym kraju. Otwierający "Hoax" to najlepszy rockowy numer jaki słyszałem w tym roku. Idealnie zbalansowane proporcje między prędkością, ciężarem i melodyjnością sprawiły, że zacząłem postrzegać ten track jako archetypiczny wzór dobrego grania opartego na agresywnym riffowaniu. Niesamowitym utworem jest również instrumentalny "It's a Must", z którym wiąże się pewna sentymentalna anegdotka, którą muszę się pochwalić. Plum grali w poznańskiej Meskalinie, Rafałowi poszła struna w gitarze i pojawiło się pytanie o to, czy ktoś nie mógłby szybko jej zmienić. Wskoczyłem więc na scenę i zacząłem naprawiać usterkę, a w tym czasie zespół grał właśnie "It's a Must" (na zapasowej gitarze). Będąc na scenie czułem moc tego niesamowitego utworu ze zdwojoną siłą Ekstatyczny finał tego numeru zawsze budził we mnie podziw i specyficzny rodzaj wzruszenia. Warto wyróżnić również sonic-youthowe "Touch" będące koncertowym przebojem. Ta płyta właściwie nie ma mielizn. Polecamy! [Jakub Lemiszewski]
1. Twilite – Quiet Giant

Twilite to jeden z nielicznych zespołów znad Wisły, o którym śmiało można powiedzieć, że nie brzmi i nie wygląda jak polski band. Płyty nie powstydziłby się chyba żaden z zagranicznych labeli. Szumny występ na 10. edycji Open'er Festival i przede wszystkim genialny krążek, który z pewnością jeszcze nieraz usłyszymy w 2012 roku! Quiet Giant to najlepsza polska płyta roku. [Miłosz Karbowski]

7 komentarzy:

  1. Panie Mateuszu, przy okazji 10. pozycji zadaje Pan pytanie, na które chyba znam odpowiedź. Płyta Tego Typa Mesa była "czymś bezkonkurencyjnym jeśli chodzi o rodzime rapsy"? Ciężko się zgodzić, jeśli ktoś słyszał płytę Cztery i pół Łony i Webbera. To jest zupełnie inna liga. Nawet nie porównuję, bo to jak Ekstraklasa i Liga Mistrzów.
    Kto nie słyszał, to niech koniecznie nadrobi tę zaległość.
    I ukłony dla Łony.
    http://www.youtube.com/watch?v=g14X6hkP74E
    jaworskim@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  2. Mateusz Romanowski2 stycznia 2012 02:28

    Łona oczywiście świetny o czym również pisałem :)
    Forsowałem Łonę do redakcyjnego Topu, ale byłem w tym forsowaniu dosyć odosobniony (podobnie z resztą jak z Mesem). Myślę że to jednak podobna liga, o czym świadczy np. wspólny numer z poprzedniej płyty typa (a Łona na featuringach do niedawna pojawiał sie bardzo rzadko. Reasumując, kompletnie inna wrażliwość, ale liga podobna. O tym, że Mes wyżej zdecydowała objętość (album dwupłytowy)i jednak większa różnorodność którą w jego wydaniu kupuję.

    - http://www.youtube.com/watch?v=FKwr03SBemk

    OdpowiedzUsuń
  3. To ja się przychylam do the Kurws - nieprawdopodobnie zyskują przy bliższym poznaniu. Choć nie powiedziałbym, ze brud tu dominuje - raczej pastisz i polewka.

    No i że Łony nie ma...łeee :)

    Pozdrawiam,

    tade

    OdpowiedzUsuń
  4. Panie Mateuszu,
    Ja kupuję w takim razie Pańskie rozumowanie i gust, jednak nadal uważam, ze brak Łony w 10 to wielka niegodziwość ze strony redakcji.
    Ogólnie cieszy mnie ranking, który pozwolił mi na poznanie kilku nowych rzeczy. Chwała Wam za to. Zastanawiający jest jednakże fakt braku w zestawieniu płyt bardziej mainstreamowych. Myślę, myślę i staram się przypomnieć sobie, płytę godną top ten z głównego nurtu. Wnioski są smutne: deficyt dobrych albumów komercyjnych. Świat się zmienia...
    jaworskim@o2.pl

    OdpowiedzUsuń
  5. no to może jeszcze Fuka Lata - warto warto grają jak nikt tutaj

    OdpowiedzUsuń
  6. post o fukalata miał się odnosić do nieznanych, a bład, a błąd

    OdpowiedzUsuń
  7. Z płyty Tego Typa Mesa polecam zespół The Lunatics (kawałek Zegar Tyka), a szczególnie ich piosenki Plamy i Nie Lubie. Są prze-mega-opór zajebiści!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.