czwartek, 24 listopada 2011

Sleep ∞ Over Forever (2011, Hippos in Tanks)

Na początku było trio. Potem odeszły dwie osoby i Stefanie Franciotti została sama. W pojedynkę nagrała swój debiutancki długogrający krążek i...trochę chce się ziewać. 








Teoretycznie powinien być to witch-house. Wypadałoby, gdyż folder z kawałkami Stefanie Franciotti trzymam od dawien dawna (i nie pytajcie dlaczego [lenistwo]) właśnie w katalogu z trójkątami, krzyżami i innymi okultystycznymi szlaczkami. Dla zmyłki można jeszcze wziąć pod uwagę sam pseudonim artystki, a mianowicie ten równie tajemniczy i złowrogi znaczek nieskończoności. Elipsa elipsą, ale rodzinę przecież wyżywić trzeba. Słabym albumem Sleep ∞ Over raczej by tego nie zrobiła. Zakład o 40 groszy, że familia biega głodna?

Dark-wave’u na
Forever nie doświadczymy tych wszystkich zgrzytów, trzasków, skrzypów drzwi czy odgłosów szurania łańcuchem o podłogę. Diabolicznego śmiechu czarownicy też na próżno wyczekiwać. Jest za to kolejny eteryczny materiał nagrany gdzieś pod kołdrą, zapewne w domowym zaciszu. Niektóre utwory musiały jednak powstać w piwnicy, bo momentami (wstęp do „Porcelain Hands”) ciężar kompozycji przypomina te wszystkie sceny z filmów katastroficznych, kiedy nad Nowym Jorkiem pojawia się wielki cień statku kosmicznego, najczęściej zwiastujący, ha!, zagładę. Tak jest w złowrogim „Don’t Poison Everything”, które rozpoczyna się od wydłużonych partii syntezatorów, a głęboki bit tylko wzmaga odczucie przygniecenia.

OK., mocne i mroczne to raz, ale
Forever to również (a może i przede wszystkim) utwory dłużące się jak piętnastogodzinny dzień pracy w mleczarni ostrołęckiej, nieciekawe niczym podróż pociągiem z fanami 30 Seconds to Mars i porywcze jak żart nt „bring me to life – przywróć mnie do życia” w jednym z programów rozrywkowych (ach! Polscy artyści mają to poczucie humoru!).  „Flying Saucers are Real” usypia monotonnością, a przy „Unititled” sama Stefanie chyba wiedziała, że będzie to utwór tak nijaki, że nie pokusiła się o wymyślenie tytułu. Wymieniać można by było tak jeszcze parę minut, ale chyba nie ma sensu. Lepiej skupić się na pozytywach debiutanckiego albumu.

Na przeciwległym biegunie znajdują się jednak kawałki stosunkowo pozytywne, a już na pewno rozleniwione wpadającymi przez okno do sypialni niedzielnymi promieniami słońca. Singlowe „Casual Diamond” urzeka łagodnością i rozmarzonym brzmieniem. Spokojny bit i eteryczny śpiew Sleep ∞ Over przenoszą słuchaczy w świat wyśniony. To najlepszy utwór jaki znalazł się na
Forever i przy okazji jeden z nielicznych, jakie warto polecić. „Romantic Streams” budzi skojarzenia z twórczością M83 – synthpop najwyższej klasy, gdzie ciepły głos Stefanie Franciotti spotyka się z urokliwymi klawiszami i żywą perkusją.
„Stickers” także można podciągnąć do „bangerów” tego albumu. Jeden z bardziej energicznych utworów błyszczy przebojowością od pierwszej sekundy.

Forever daje wiele do życzenia. Słuchając „Casual Diamond” można było wiązać większe nadzieje z tym wydawnictwem. Jest nijako i tak bezpłciowo, a to przecież niezbyt korzystny opis. Ten album nie zapadnie w pamięci na zawsze. Wątpliwe, czy za trzy miesiące chociażby takie „Stickers” będzie zachęcało do ponownego odtworzenia płyty. Doprawdy, bardzo wątpliwe. Nudno? Sennie? Nawet pani na okładce prezentuje podobne zdanie i przysnęła.
6/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.