Gdyby Luke Pritchard naprawdę chciał, abyśmy poczuli się szczęśliwi, pierwszym singlem The Kooks byłoby „You Don’t Love Me”, drugim „Match Box” a potem….Potem nie byłoby The Kooks. Niestety ten zespół nadal istnieje i wydał kolejną, jakże żenującą płytę.
Ustalmy jedno na samym początku – Kooks nie tworzą indie rocka. Wiele razy tu pisałem (i pisać będę zawsze), że gitara nie zrobi z marnej jakości popu rocka. Popu? Tak, popu, bo formacja z Brighton tworzy właśnie marnej jakości pop. Że z domieszką „indie”, to już zostawię bez komentarza, bo w obecnych czasach, a raczej od połowy nowego tysiąclecia, wszystko w Wielkiej Brytanii jest indie. Ale jeśli na twórczość grupy Pritcharda popatrzymy przez pryzmat twee/indie popu, to i tak przed The Kooks znajdzie się niesamowicie dużo bandów. Również z przedrostkiem „the”. Przykłady? The Dykeenies (chociaż tutaj „eksperci” uważają, że to jednak indie rock/ post punk revival – kolejna łatka, pod którą można wrzucić prawie wszystko), The Holloways (czyli zespół, z którego często się śmieję), The Wombats, Tokyo Police Club (to akurat z Kanady) czy The Hoosiers (chyba pop, prawda?). Rany, to już Good Charlotte stoją wyżej w hierarchii „lepsze z tych gorszych”. To dlaczego właśnie The Kooks mają aż tak ogromną rzeszę fanów/fanek, które na koncertach piszczą, płaczą, rzucają się, robią w tłumie pogo, z dwiema rękami utrzymanymi w górze, z czego w jednej znajduje się piwo, a w drugiej aparat, żeby zrobić zdjęcie: a) Luke’owi; b) psiapsiółce – bo przecież „byłyśmy na The Kooks. Łaaa, lofciam i będzie co w gimnazjum pokazać na przerwie”. Dlaczego na ich koncercie na Openerze średnia wieku pod sceną wynosiła 13.738 lat? Dlaczego to się tak dobrze przyjmuje, a „Seaside” wiele osób uznało za jedną z lepszych piosenek o miłości?
Dalej – na debiutanckim Inside In Inside Out warte uwagi było wcześniej już wymienione “You Don’t Love Me” (no co? sentyment), „Match Box” (jakoś wpadało w ucho) i…i to wszystko. Konk było o tyle fajne, że w nazwie tej brakowało tylko jednej literki, żeby wyszło przezwisko mojego dobrego znajomego. No i jeszcze ironiczny tekst w „Shine On”, ale na tym powinno się zakończyć wymieniać „zasługi” The Kooks. Bo ten zespół nie jest nijaki. On jest jak ten rzep, co się przyczepia do ogona. Usłyszy się taką piosenkę, a potem zostaje w głowie, jak ta kupa w licealnej toalecie, która nie chce się spuścić. Tak, The Kooks jest kupą. Nie chce spłynąć do kanalizacji. I gdy się wydawało już, że „może oni nie wrócą? W końcu nic nie ma w mediach o nich” (wypowiedź znajomego), pojawił się singiel „Junk Of The Heart (Happy)”. „Zgroza”. „Patologia”. „Armagedon nadchodzi i apokalipsa”. ‘To będą dziewczyny piszczeć na koncertach” – to opinie tych normalniejszych. „OjaCie”, „RaDośĆ”, „Słitaśnie!!!!!<3 <3 <3” – to prawdziwe wypowiedzi fanów z jakiegoś forum. "Kiedy z kimkolwiek gadam i schodzi na temat kuksów, wszyscy zmieniają temat” – wyznał redaktor Karbowski. „Dlaczego siebie tak karzesz?” usłyszałem od innej osoby. No i to prawda. Najnowsze dziecko „Ekipy z Brighton” (swoją drogą powinni zrobić taką wersję „Ekipy z New Jersey” z Kooksami w obsadzie) jest zatrważająco niepoważnie słodkie i niestrawne. Pisałem kiedyś, że ostatni album Cut Copy jest „niczym trzy paczki owinięte wspomnianą wyżej watą cukrową, polane jeszcze sokiem z gumijagód. Tej pigułki nie da się przełknąć”. Junk Of The Heart oczywiście można spróbować przełknąć. Pewnie uda się nawet przetrawić. Niemiłym zaskoczeniem będzie natomiast zatwardzenie i kac moralny po tych dwunastu utworach.
Zasadnicza zmiana – o ile dwie wcześniejsze płyty miały w sobie jakąś taką naiwną skoczność i radość, pewną dozę optymizmu i młodzieńczo-ułańskiej fantazji, to trzeci krążek w dorobku Kooks jest niesmaczny. Nudny i wtórny. OK., są zachwyty, że dodano więcej elektroniki, że gitara nie odgrywa już takiej ogromnej roli jak wcześniej i straciła swój prymat na rzecz perkusji („How’d You Like That”, gdzie dopiero w refrenie wiosło odżywa, trochę nieudolnie, ale jednak), że Luke Pritchard stał się – z jednej strony - prawdziwym samcem alfa, który rzuca fuckiem na prawo i lewo, a z drugiej nadal pozostaje tym szarmanckim nastolatkiem, który wstydzi się złapać za rękę swoją wybrankę serca. W każdej z tych ról wypada równie słabo. Tak słabo, jak mało ambitne są to dźwięki.
Zasadnicza zmiana – o ile dwie wcześniejsze płyty miały w sobie jakąś taką naiwną skoczność i radość, pewną dozę optymizmu i młodzieńczo-ułańskiej fantazji, to trzeci krążek w dorobku Kooks jest niesmaczny. Nudny i wtórny. OK., są zachwyty, że dodano więcej elektroniki, że gitara nie odgrywa już takiej ogromnej roli jak wcześniej i straciła swój prymat na rzecz perkusji („How’d You Like That”, gdzie dopiero w refrenie wiosło odżywa, trochę nieudolnie, ale jednak), że Luke Pritchard stał się – z jednej strony - prawdziwym samcem alfa, który rzuca fuckiem na prawo i lewo, a z drugiej nadal pozostaje tym szarmanckim nastolatkiem, który wstydzi się złapać za rękę swoją wybrankę serca. W każdej z tych ról wypada równie słabo. Tak słabo, jak mało ambitne są to dźwięki.
Chcąc wyróżnić najlepsze utwory należałoby wymienić „You Don’t Love Me”. To o czymś świadczy, nieprawdaż?
A ocena? Dwa i pół, jeśli pod uwagę weźmie się wyżej wspomniany kawałek. Jednak to było pięć lat temu, dlatego…
1.5/10
Piotr Strzemieczny
Fascynujący wywód. A może coś o płycie?
OdpowiedzUsuńżenujący to jest wywód, a nie płyta. dziękuję. tyle w temacie.
OdpowiedzUsuńskoro tyle zostało napisane o płycie, to powinno być to wymowne i całkiem czytelne. dziękujemy i zapraszamy ponownie.
OdpowiedzUsuńSkoro to recenzja płyty to powinna być tu recenzja, a nie osobiste wywody na temat The Kooks.
OdpowiedzUsuńW każdym razie, jak bardzo ich kocham i jak bardzo mój wiek sięga ponad 13.738, tak bardzo nie mogę przełknąć tej płyty... Chociaż na Cokeu tytułowa piosenka wypadła całkiem nieźle ;)
To nie jest recenzja ostatniej płyty Kooksów. To jest wywód o tym, jak to autor bardzo nie lubi tego zespołu. Dwa pierwsze, obszerne akapity nijak się mają do recenzji. Radzę autorowi albo zrezygnować z recenzowania czegokolwiek, bo wyraźnie nie potrafi tego robić, albo zapoznać się z zasadami, jak powinno się pisać recenzje. Poza tym, bardzo nieprofesjonalne jest umieszczanie przykładu koncertu The Kooks na Opene'rze 2 lata temu, podczas gdy byli u nas ostatnio w sierpniu tego roku, i to właśnie wzmianka o tym występie powinna być zamieszczona (jeśli w ogóle autor chce pisać o jakimkolwiek koncercie w Polsce).
OdpowiedzUsuńŻałosne i żenujące słowa, Piotrze.
Kooks mimo, że są z Wielkiej Brytanii do złudzenia przypominają Jonas Brothers.
OdpowiedzUsuńa ich koncert na CLMF był tak ciekawy, że wolałam go spędzić w gastro-strefie.
Nawet nie będąc fanem The Kooks można czuć się oszukanym tą "recenzją". Niestety, ale lanie wody o tym, jak bardzo nie lubi się danego zespołu pod recenzję podciągnięte być nie może. Następnym razem może autor skupi się na płycie, a nie na infantylnym podawaniu przykładów zachowań nastolatek (zdaje się, że w tym momencie dojrzalszych od samego "recenzenta")? Ogólnikowe podejście do ludzi, patrzenie na zespół przez pryzmat fanów i ich wieku nigdy nie będzie dobrą podstawą do napisania recenzji.
OdpowiedzUsuńO płycie jeszcze nie doszły mnie słuchy, ale chyba poszukam rzetelniejszej recenzji, ot, żeby nie dać się zwieść.
Radzę autorowi albo zrezygnować z recenzowania czegokolwiek, bo wyraźnie nie potrafi tego robić, albo zapoznać się z zasadami, jak powinno się pisać recenzje. Poza tym, bardzo nieprofesjonalne jest umieszczanie przykładu koncertu The Kooks na Opene'rze 2 lata temu, podczas gdy byli u nas ostatnio w sierpniu tego roku, i to właśnie wzmianka o tym występie powinna być zamieszczona (jeśli w ogóle autor chce pisać o jakimkolwiek koncercie w Polsce). - zasadami? hm, 9/10 recenzji jakoś nie doczekało się krytyki na fyhu. wzmianka o koncercie na którym się było jest chyba lepsza niż wzmianka o gigu, na którym sie nie było, nieprawdaż?
OdpowiedzUsuńnajważniejsze rzeczy o płycie zostaly napisane. Przedostatni akapit jest szczególnym wyjaśnieniem wartości kawałków. jeśli tego nie zrozumieliście, przykro mi, nie będziemy dawać tutaj korepetycji z czytania ze zrozumieniem.
krytyczne komentarze rozumiem - fanów kuksów może zaboleć niepochlebne wypowiadanie się o tym zespole, cóż - bywa.
a recenzja nie może być osobista? nie można zawrzeć wywodów? pierwsze słyszę. stwierdziłem fakt, jaki to słaby zespół, naiwny i słaby.
pozdrawiamy i zapraszamy ponownie.
irytuje mnie sam fakt nazwania tego wywodu recenzją. Jak zawsze lubiłam czytać tutaj recenzje płyt, bo wydawały mi się trafne, tak tego zdzierżyć nie mogę. Już nie raz jechaliście po czymś co lubiłam, więc mi to zwisa i powiewa, ale oczekiwałam kontruktywnej wypowiedzi na temat płyty, a nie fanów zespołu. Nawiasem to poczułam się obrażona tą generalizacją.
OdpowiedzUsuńdrogie Fuck you, Hipsters!, twoje (?) komentarze są wyjątkowo nieprofesjonalne; czytając wszystkie poprzednie zarówno twoje jak i innych, miałam wrażenie, że stoje na szkolnym korytarzu i przysluchuję się "rozmowie" gimnazjalistów. Odpowiedzi w stylu "bywa", "zapraszamy ponownie" "przykro mi, nie będziemy dawać tutaj korepetycji z czytania ze zrozumieniem" są żenujące jeżeli chce się prowadzić poważany portal internetowy, chociaż jak widać nie takie są wasze aspiracje. Po przeczytaniu "recenzji" miałam jeszcze ochote przejrzeć stronę, ale po przeczytaniu komentarzy, jak mi sie wydaje, autora niestety nie ma opcji abym odwiedziła ten portal ponownie.
OdpowiedzUsuńtutaj się kłania nieumiejętność czytania ze zrozumieniem...SZCZERZE zapraszamy ponownie.
OdpowiedzUsuńNo i właśnie to nazywa się brak profesjonalizmu! Jak można pisać o zespole, o którym się nie wie prawie nic? Nie jest to grupa, która często u nas koncertuje, więc obowiązkiem krytyka jest pisanie o OSTATNIM koncercie, nie o tym, który był 2 lata temu... ! Jeżeli nie było się na tym koncercie, to po jakie licho "recenzować" ostatnią płytę??? Na Opene'rze nie grali kawałków z JOTH (co jest oczywiste), a na Coke'u - i owszem!
OdpowiedzUsuńHa, recenzja, jak każdy gatunek literacki, charakteryzuje się pewnymi zasadami, które muszą być zachowane. To coś powyżej recenzją nie jest.
edit: "która NIEczęsto u nas koncertuje"
OdpowiedzUsuń"Nie jest to grupa, która często u nas koncertuje, więc obowiązkiem krytyka jest pisanie o OSTATNIM koncercie, nie o tym, który był 2 lata temu... ! Jeżeli nie było się na tym koncercie, to po jakie licho "recenzować" ostatnią płytę???"
OdpowiedzUsuńDobre. Dawno się tak nie uśmiałam :P
hehe. Nie znam żadnego kawałka the Kooks i niech tak zostanie. A to The Dykeenies. Całkiem fajne. Chociaż i tak wolę sobie posłuchać staroci, raczej... albo rzeczy w stylu Mission Of Bruma niż tych indie porażek. :)
OdpowiedzUsuńBombay Bicycle Club mi się podobał z tych wyspiarskich nowych zespołów. Koleś miał pocieszny wokal i gitary fajnie kręciły. NME co chwila wynajdują jakieś "Next Big Thing" a to zazwyczaj strasznie wtórne gówna. O tych the Kooks to już nikt chyba nie będzie pamiętał za 5 lat.
OdpowiedzUsuńWięcej na temat piosenek z płyty, a nie samego The Kooks. Ja tam tego rockiem nie nazywam, ale ich lubię. Ostatnia płyta faktycznie za rewelacyjna nie jest, ale aż tak tragiczna jak ją autor maluje też nie jest. Po przeczytaniu tych wypocin powiem tyle. Piszą recenzję trzeba być obiektywnym. To po prostu hejt na The Kooks i nic więcej. A wywody na temat fanów są żenujące. Może rozczaruje autora, ale gimnazjum mam dawno za sobą, nie mam psiapsiułek, zdjęć sobie nie robię z rąsi, w dodatku nawet nie jestem dziewczyną. Z d*py wyjęte historie o fanach, brak obiektywizmu, omawianie płyty to jakieś 20% tekstu. W ogóle czuje się jakby płyte The Kooks dali do recenzji jakiemuś słuchaczowu zespołów typu Firma itp. albo jakiemuś lanserowi z bmw co słucha disco polo. Pierwszy raz jestem na tym portalu, ale widzę, że nie ma tu czego szukać.
OdpowiedzUsuńAż poszukałem recenzji zagranicznych i polskich i faktycznie średnia ocen to będzie jakieś 50-60% więc średnio, co nie zmienia faktu że to hejt, a nie recenzja.
OdpowiedzUsuńhttp://pricz.blogspot.com/2011/10/kooks-junk-of-heart-2011.html starałam się być obiektywna, też mi się płytę zjechało, ale przynajmniej zrobiłam hejt na PŁYTĘ, a nie na fanów
OdpowiedzUsuńhahhaahah, ojej, ktoś tu ma problemy (autor?) z bezstronnością.
OdpowiedzUsuńśrednia mego wieku przekracza o 5 lat średnią fanów kuksów z openera, koncert mi się podobał i na pewno nie można powiedzieć, że jest to zespół AŻ TAK fatalny. i kurczę, łaskawca docenił całą jedną,och, nawet dwie (sic!) piosenki.
idź pan i lepiej zagraj