poniedziałek, 24 października 2011

Anna Calvi w Palladium - relacja z koncertu

Po bardzo sympatycznym i ciekawym, acz krótkim występie na OFF Festivalu Anna Calvi spodziewać się mogła dużej ilości fanów zgromadzonych w Palladium. Jedynym minusem mógł być dzień koncertu, gdyż poniedziałek nie sprzyja późnym wypadom na gigi i kursowaniu przez całą Polskę do Warszawy. Ale…







Ale było naprawdę dużo osób i, nie oszukujmy się, trochę musiała dać promocja biletowa, którą Automatik i Plays.pl ogłosili na kilka dni przed koncertem. Drugie tyle dołożył wcześniej wspomniany koncert w Katowicach, a niewiele mniej sam materiał z debiutanckiej płyty. Na Anna Calvi utwory brzmią solidnie i przyjemnie, jednak siłę tej angielsko-włoskiej piosenkarki pozna się dopiero przy występie na żywo.

17 października była kolejna okazja ku temu. Warszawski klub Palladium już od dawna był wyczekiwanym przez fanów Anny Calvi miejscem. Dziwne? Nie, nic z tych rzeczy. W końcu nie każdy wykonawca jest zapraszany przez Nicka Cave’a na koncerty z Grinderman.  

„Blackout”, „The Devil”, „Suzanne and I” czy „First We Kiss” i wszystko jasne – Anna wprowadziła słuchaczy w ponad godzinny stan skupienia i otaczającą go aurę tajemniczości oraz melancholii. Piękny głos, niebanalna gra na gitarze i cudna, a zarazem delikatna uroda to atuty panny Calvi, którymi, po części, urzekała na albumie, a które w całości wykorzystuje podczas koncertów.

Sam występ Anny Calvi był dłuższy niż koncert na OFF Festivalu. Przypomnę, że wtedy artystka narzekała na uraz ręki. Teraz, w Warszawie, wszystko już było w porządku. Siła w głosie, energia w grze i mamy naprawdę jedną z bardziej uzdolnionych artystek obecnych czasów.

W relacji z katowickiego festiwalu i gigu piosenkarki napisałem, że Annie„chciałbym piec codziennie szarlotkę”. Występ w Palladium utwierdził mnie w tym przekonaniu z jednym jednak wyjątkiem. To już nie byłaby jedna blacha, lecz dwie. I dodałbym paczkę pierników świątecznych.

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.