Od dłuższego czasu czekałam na krążek Nero. Byłam mocno zakochana w ”Innocence”, który to dał mi nadzieję na fajną drumowo – dubstepową płytę. Niestety bardzo się przeliczyłam. Zamiast tego dostałam soundtrack do nieistniejącego filmu z fidgetowymi bassami i bardzo wolnym dubstepem w roli głównej.
Płyta od samego początku brzmi jak soundtrack do jakiegoś filmu science fiction. Jest zgrabne intro i outro wprowadzające w nastrój zbliżania się końca świata. Od razu na myśl przychodzi mi Daft Punk, który w zeszłym roku stworzył muzykę do disnejowskiej produkcji ”Tron:Legacy”. Z tym, że Daft Punk zrobił to do filmu, a nie od tak sobie.
Album zaczyna się utworem ”Doomsday”. Tytuł brzmi dość strasznie. Nie wiem czy kojarzycie film pod takim tytułem gdzieś sprzed dwóch lat. Na samą myśl dostaję gęsiej skórki. Brrrrr… No i rzeczywiście, jest strasznie i dość krwawo. Panowie z Nero straszą mnie niczym Bloody Beetroots. Szybko przeskakuje na następny kawałek - ”My Eyes”, ale ten się rozkręca w nieskończoność i jakaś pani śpiewa coś, co ma chyba chwytać za serce. Niestety nie doczekałam się punktu kulminacyjnego utworu. Następny ”Guilt” jest jakby szybszy, to już trochę lepiej, ale nadal nie powala i dość wysoki kobiecy wokal mnie trochę irytuje. Następny utwór – ”Fugue State” - pozwólcie że pominę, bo nic konkretnego o nim nie powiem ponad to, że jest po prostu nijaki. Ale za to zaraz po nim jest wreszcie coś fajnego. Szkoda że to jeden z dwóch przystępnych utworów na tej płycie. A utwór ten to ”Me and You”, który wyszedł jako singiel kilka miesięcy temu. Jest to dość mocny dubstep z silnie rockowym brzmieniem gitarowym. Kawałek płynnie przechodzi w mój ulubiony ”Innocence”. Ten z kolei ma już ponad rok i trochę czasu dojrzewał zanim pojawił się na płycie. I to znów kolejny dubstep z dość atmosferycznym brzmieniem w tle. I to by było na tyle jeśli chodzi o dobre utwory. Potem robi się jeszcze wolniej, niemal ambientowo (”Scorpions”). W tym momencie trochę przysnęłam przy tych leniwych dźwiękach. W zasadzie to całkiem przyjemne, ale jakoś chyba nie pasuje mi tutaj. Ale niestety nie zdążyłam się wyspać, bo następny ”Crush On You” natychmiast atakuje szybkim break beatowym wejściem i rave’owym wokalem, tylko gdzieniegdzie daje o sobie znać ten wiercący bass, który pasuje tu niczym kalosze do futra. A bez tego byłby to fajny kawałek.
W ogóle zauważyłam że Nero lubuje się w robieniu takich dziwnych fuzji. Następny utwór ”Must be the feeling” jest na to dowodem - tak na prawdę to house, tylko momentami ten bass nie daje spokoju. Dalej jest znów eklektycznie – trochę niby drumów, niby dubstepów i trochę muzyki instrumentalnej.
Jeżeli jesteście zdecydowani na zakupienie tego albumu, to koniecznie w wersji deluxe. Ten dodatek złożony z 6 kawałków jest lepszy niż cała płyta. Mamy tu kawałek ”This Way”, który ma już ponad rok, czyli pochodzi z czasów, kiedy duetowi Nero udało się tworzyć coś na prawdę fajnego. Jest energetyczny drum’n’bassowy ”New Life” i ”Choices” oraz siedemnastominutowy utwór ze współudziałem orkiestry symfonicznej, w którym możemy odnaleźć ”Innocence” i ”Guilt”.
Szczerze mówiąc jakby to miał być soundtrack do ISTNIEJĄCEGO filmu, albo nawet gry, to może mój odbiór płyty byłby lepszy, ale niestety tak nie jest. Mam nadzieję, że jest to jedynie pojedyncza porażka w twórczości Nero. Bo inaczej będzie można o nich powiedzieć podobnie jak obecnie o Pendulum, że najlepiej wychodzą im remixy.
Ciekawostką i zapewne dla niektórych plusem, jest możliwość zagrania w grę, którą możemy zobaczyć na teledysku do ”Me and You”. A możecie to zrobić tutaj:
6,5/10
Agnieszka Strzemieczna
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.