sobota, 17 września 2011

Neon Indian - Era Extraña (2011, Static Tongues/ Mom & Pop)

Neon Indian zachwycili debiut albumem. Drugi krążek wprowadza słuchacza w stan znużenia. 
 







Od nich wszystko się zaczęło. „Chillwave”, jak zgrabnie wymyślił blog hipster runoff, stał się bardzo popularnym zjawiskiem w alternatywnym świecie muzycznym. A Neon Indian przyczynili się do tego swoim debiutanckim longplayem Psychic Chasms. Teraz, po dwóch latach od wydania tego albumu, Amerykanie uderzają ponownie.


Szczerze, to mam poważny problem z Era Extraña. Słucham tego albumu od dłuższego czasu i… nie rusza mnie. Utwory promujące drugie wydawnictwo grupy dowodzonej przez Alana Palomo dawały nadzieję, że sophomore będzie potężniejszy od Psychic Chasms. Niestety, jest mniej żywiołowo, mniej emocjonalnie, a tylko nieliczne traki przebijają się w głąb głowy, zahaczając o pamięć.
Amerykanin się zmienił, przeobrażeniu uległa też jego muzyka. Ale co tu ukrywać, to się musiało stać. Tak samo, jak ewoluował Toro Y Moi (druga płyta i najnowsza, utrzymana w funkowych klimatach EP-ka), jak Ernest Greene rozszerzył horyzonty, jak Teen Daze wyciągnął wnioski z książek C.S. Lewisa i stworzył A Silent Planet. Zmieniła się koncepcja chillwave’u, więc i Palomo musiał iść do przodu.
Cofnął się.

Ładnie się zaczyna, to fakt. Tak kosmiczno-elektronicznie z całkiem przyzwoitym dodatkiem krzywdzącego uszy (w pozytywnym znaczeniu tego słowa) hałasu. Ten zaledwie minutowy opener Palomo obdarzył miłym i subtelnym podkładem muzycznym, który zgrabnie przechodzi w najlepszy utwór na płycie, „Polish Girl”. 8-bitowy kawałek najbardziej przypomina klimat znany z debiutanckiego albumu Neon Indian. Radosny, taneczny podkład zgrabnie miesza się z zamglonym wokalem w refrenie. No i nie oszukujmy się, chodzi przecież o tytuł!
Żart.

Dalej jest już jednak trochę nieciekawie. Nijaki „Blindside Kiss” strasznie odwołuje się do shoegaze’u spod znaku My Bloody Valentine – mocne ściany gitary, śpiew ukryty za pięcioma parawanami lekarskimi okrytymi pościelami z gęsiego puchu wymieszanego ze szklaną watą i ogólno panującym zgiełkiem. Podobno ten album miał być o miłości. Wyobraźcie sobie parę nastolatków, którzy zamiast celebrować wspólne chwile siedzą na kanapie z rodzicami dziewczyny i oglądają Pierwszą miłość czy inne wszyscy kochają Romana Raymonda… kogo to obchodzi? Hałaśliwa passa towarzyszy też „Suns Irrupt”, które zmusza do postawienia obok siebie LCD Soundsystem i wcześniej wspomnianych twórców Isn’t Anything. W tym utworze nic się nie dzieje. Autentycznie.
Nudy.

„Hex Girlfriend” przy tym jawi się (obok „Polish Girl”) jako prawdziwe dzieło sztuki. I chociaż to zdanie mogło zabrzmieć nieco ironicznie, to naprawdę jest to pozycja mocna. I ożywcza. Jak kawa. Rano. Po nieprzespanej nocy. I papieros – przez nałóg. Przyjemna mieszanka, prawda? Tak jak utwór numer cztery. Radosna linia melodyjna, eteryczny wokal, żywy bit i skoczne syntezatory wybijają się na tle miernej reszty kompozycji umieszczonych na
Era Extraña, jednak jest w tym kawałku jeden spory minus – urywa się nagle i większość, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, traci sens.
Magia.

Ten stan starają się podtrzymać jeszcze „Heart: Decay”, tytułowa „Era Extraña” oraz, ale to lekko naciągane, „Fallout” i „Future Sick” (największe nagięcie dekady). Pierwszy z wymienionych ma temat jak „Tell Me” Autre Ne Veut (gdy ANV zaczyna śpiewać „Tell me what you want…”) i ciężko mówić o kawałku pełniącym rolę interludium, żeby był ważnym elementem albumu. Scalać – ok., ale nie opierać na nim.
To niedorzeczne.

A tytułowy utwór? Najprościej można by było go skomentować zwrotem: no niezły, ale to jednak nie to. Trzyminutowa, pozbawiona wokali „Era Extraña”, poprzez swój spokojny charakter, wprowadza słuchacza w senny nastrój, który przydaje się, aby znieść resztę płyty, to jest zasnąć. Drugi album Neon Indian pozbawiony jest jakichkolwiek emocji. Nudzi, sypie sennym pyłem po oczach. Słabe to, naprawdę słabe.
Zapomnieć.

Nie takiej płyty spodziewałem się po Alanie Palomo. Era Extraña nie urzeka, dłuży się i męczy. Płytą tygodnia zostać może tylko w internetowym radiu u amiszów. Albumem roku wybierze go – za potencjalne przegięcie przepraszam – głuchoniemy.

4.5/10

Piotr Strzemieczny




1 komentarz:

  1. Całkowicie się zgadzam z opinią, drugi LP jest nieco nużący..po tak obiecujących singlach jak Polish Girl czy Hex Girlfriend, jedynym innym godnym polecenia kawałkiem jest przejściówka Heart:Release. Szkoda, że ten wakacyjny klimat z debiutu poszedł w diabły, no ale bywa ten moment w życiu każdego artysty, że chce stworzyć coś "głębszego" i "dojrzalszego" (często nużącego), i chyba ten moment przyszedł u Alana Palomo.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.