sobota, 10 września 2011

The Head and The Heart - The Head and The Heart (2011, Sub Pop)

Folk-pop w amerykańskim wydaniu, czyli coś, co znamy, co jest popularne, a co jest tak naprawdę średnie.

 






Wydawać by się mogło, że takie coś jak „powtórny debiut” nie istnieje. No bo kto? No bo kiedy? I dlaczego? A jednak. Dokonali tego amerykańscy folkowcy z The Head and The Heart.

W sumie jest to dość ciekawa sprawa. W 2010 roku praktycznie nikomu nieznany zespół z Seattle postanowił wydać płytę. Ta nie spotkała się ze zbytnim zainteresowaniem mediów i słuchaczy. No, może poza taką jedną, prawie malutką wytwórnią Sub Pop. Oni zdecydowali się postawić na Amerykanów. Jest rok 2011 i mamy self-titled album.

The Head and The Heart zawiera dziewięć utworów utrzymanych w nu-folkowym klimacie charakterystycznym dla takich twórców gwiazd jak Mumford And Sons, Stornoway czy nawet troszkę Noah And The Whale (Laura Marling jest za dobra do tego towarzystwa). Chodzi o to radosne indie granie, które wzbogacono wiejsko-ludową muzyką i stylówą na chłopaków z prowincji. Taka właśnie jest debiutancka płyta Amerykanów.

Jednak nie zakładam z miejsca, że jest to krążek zły. Łatwo wpada w ucho, melodie zagnieżdżają się w głowie bez żadnych problemów, a rytm jest skoczny i również zapada w pamięci. No i głos wokalisty Josiah Johnsona bardziej przyciąga niż razi. Dużo robią skrzypce – to one nadają tego swojskiego klimatu kompozycjom amerykańskiego bandu. Sympatycznie prezentują się te wstawki, gdzie śpiew oprószono lekkim akompaniamentem gitary albo klawiszy. Dzięki temu utworu prezentują się przestronniej i przystępniej, mniej sztampowo. No i należałoby wspomnieć o refrenach, bo nawet jeśli zwrotka „zamula” lub jest po prostu przeciętna, to dynamiczny i radosny refren na bank przybliży kawałek słuchaczowi.

Brzmi nieźle? No to koniec z pozytywami, bo The Head and The Heart to takie „Mumford wanna be”. Aranżacje na podobieństwo prostego folku z Anglii, oparte na pianinie Kenny;ego Hensleya wywołują mieszane uczucia – niby to fajnie brzmi, niby jest przekonująco i zachęcająco w niektórych utworach („Coeur D’Alene), lecz w następnych kawałkach budzą się skojarzenia z mainstreamowym gniotem („Ghosts”). Ponadto tytułowo jest zbyt wyniośle i uduchowiono, jak chociażby „Sounds Like Hallelujah”, które tak naprawdę jest dobrym utworem – w sumie to obok „Down In The Valley” i „Winter Song” najlepszym.
Niezbyt korzystnie wypada śpiew Charity Rose Thielen, to znaczy nie jest zły, ale nie wywołuje jakichś pozytywnych doznań emocjonalnych. Ot, dziewczyna odłożyła skrzypce (a gra naprawdę ładnie) i śpiewa.
Wspomniałem o „Sounds Like Hallelujah” i „Winter Song” jako utworach najlepszych. To poniekąd jest jednak przegięciem, bo w każdym z nich znaleźć można słabe momenty. W „WS” był to damski wokal, w przedostatnim kawałku na płycie zniesmacza początek, czyli pojękiwanie na podobieństwo Chrisa Martina z Coldplay.


Na pewno The Head and The Heart można zaliczyć do pozycji z gatunku ‘poprawiacz humoru’ po złym dniu albo tych, które można zapętlać, gdy pogoda za oknem nie napawa optymizmem. To proste i naiwne piosenki z lekkim emocjonalnym przesłaniem. Zespół nie „odkrywa Ameryki”, bo materiałowo i brzmieniowo maksymalnie naśladuje „starszych” kolegów z Mumford And Sons, lecz jeśli ktoś taki rodzaj folk-popu preferuje, to ta szóstka z Seattle przypadnie mu do gustu. Bez zobowiązań, bez zbędnego napalania się na przyszłą „wielką karierę”.

6.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.