środa, 3 sierpnia 2011

SEX Architects - Heads In Clouds (2011, własne)

Błękitne tło i białe chmurki to bardzo sympatyczny motyw i czynnik zachęcający do sięgnięcia po Heads In Clouds. No i ten tytuł, taki marzycielski…






Nie robimy tego praktycznie nigdy, ale koledzy z WAFP mnie zainspirowali swoimi niecnymi poczynaniami przy krążkach PCTV i … co tam Mateusz opisywał? Aa, no tak! Chasing The Sunshine! (uwaga, będzie dupolizanie – Maciek, EP-ka dobra, wierz tylko w FYH! <-- koniec dupolizania). Więc raz można i…do dzieła. Nie czuję w SEX Architects Grinderman(a), ledwie słyszę Nicka Cave’a, nie ogarniam dlaczego indie nie jest „true-rock”, Vermones nagrali niezły album, który opisał Wojtek i serio brzmieli jak Editors. Nie każdy ponuro grający zespół gitarowy musi czerpać ze spuścizny Joy Division. Interpol byli fajni na debiucie, a obecnie leżą gdzieś w okolicach Żuław Wiślanych, a Editors? Hm, faktycznie, trochę dużo tych bandów około-podobnych istnieje. Ale przejdźmy do meritum i obiecuję, że więcej odnośników do recek czy tekstów WAFP (dzięki za umieszczenie w rankingu i dopisek o tym zuchwałym podejściu do życia! fuck, znowu dupoliztwo).

Wychowałem się na dobrym indie (Wombats#, Holloways, Tokyo Police Club*, Ra Ra Riot, Hot Hot Heat, The Automatic, Bloc Party**, The Hoosiers***, The Fashion**** i innych bandach z przedrostkiem “the”), więc siłą rzeczy wszędzie te rozwiązania, które SEX Architects zawarli na swoim mini-albumie gdzieś słyszałem. I nieważne, czy będzie to Bloc Party i ich „Banquet” z debiutanckiego, swoją drogą najlepszego w ich wykonaniu krążka, Silent Alarm, czy trochę radośniejszą wersję wczesnego Interpolu, czyli Editors (podobieństwo między SEXarchami a bandem Toma Smitha ewidentnie zauważalne). Istotne, że – jak napisałem – to wszystko już było. OK., powie ktoś, że takie Yuck zrzyna z największych z wielkich sceny indie, że im się wybacza, że oni sobie mogą robić kariery. No, mogą, bo oni, choć są kalką, to udało im się nagrać „tribute to the 80's and the 90's”.


I tym sposobem można przejść do lekkiej i subtelnej analizy utworów, która rozpoczęła się akapit wyżej. Wielbiłbym „Rebels Without a Cause” gdyby warszawski zespół podobne rozwiązania wymyślił przed wcześniej wspomnianym Kele Okereke i spółką. Piosenka bardzo, ale to bardzo przypomina (z riffów gitarowych, z tempa perkusji) „Banquet”. Swoją drogą można by się również dopatrzyć minimalnych zaczerpnięć z Placebo (utwory głównie z Sleeping With Ghosts), a chodzi mi tu sam początek kawałka, gdzie surowość gitary i stopniowe zmagazynowanie dźwięków uderza w słuchacza z gracją i finezją, ale również i odpowiednią mocą.
Jeśli zaś miałbym doszukiwać się cech, czy też naleciałości po twórczości Nicka Cave’a, to widziałbym/słyszałbym to w tytułowym tracku, „Heads In Clouds”. Chociaż wokal SEX Architects może i nie ma (na pewno nie ma) takiej dramaturgii i szaleństwa autora Śmierć Bunny’ego Munro (polecam!), ale pewien czynnik „Cave wanna be” jest wyczuwalny.

SEX Architects (taki sam tytuł nosił film porno z Tedem Mosby z „How I Met Your Mother”. Tylko bez tego „s” na końcu) nagrali płytę dziwną. Z jednej strony fajnie, że słychać tutaj inspiracje zagranicznymi wykonawcami, bo – bez jaj – Budką Suflera mieliby się interesować? Kombi? Formacją Nieżywych Schabuff? Patrząc na to pod innym kątem, to ta EP-ka nic nie wnosi i tak jak ją ściągnąłem dzięki życzliwości zespołu, tak szybko o niej zapomnę. Ponoć fajnie wypadają na koncertach, trzeba sprawdzić, a i także jak nadejdzie czas długogrającego albumu, z chęcią po niego sięgnę – bo albo zanotują progres, albo zostaną tam, gdzie teraz są. A to będzie oznaczać jednak spadek. 

Za dużo obecnie na świecie porównań przeróżnych wokalistów do Curtisa. Nie wstyd wam tak bezcześcić jego talent i nazwisko? Nie lepiej sięgnąć po zespół ze Stafford i sprawdzić głos tamtejszego piosenkarza?

5/10 (mój stosunek jest w tej chwili ambiwalentny)

Piotr Strzemieczny

Legenda:

# -  lubię; moje guilty pleasure
* - „Your English Is Good” to naprawdę mocny wakacyjny utwór
** - Pierwsza płyta była mega; druga średnia, ale na reedycji znalazł się sympatyczny „Flux”. Ostatni krążek dramat.
*** - „Worry About Ray”, a także ogólnie debiut album na plus
**** - pozdrawiam „fanów”, którzy zakupili ich krążek ze względu na „Like Knives” i dlatego, że nie było nic ciekawszego w sklepie.

---

Redakcja FYH! ma nadzieję, że redakcja WAFP nie będzie żywić do nas urazy za przydługi wstęp ;)

PS2. To "dobre indie" było żartem, gdyby komuś przyszło do głowy, że większość z wymienionych bandów jest dobra

8 komentarzy:

  1. Redakcja WAFP oczywiście będzie żywić urazę. My też jesteśmy źli:)

    OdpowiedzUsuń
  2. to może redakcja FYH vs redakcja WAFP w zapasach na OFF festivalu ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. to może być nierówna walka, bo z WAFP będę tylko ja (czyli m.). ale postaram się przed festiwalem jeszcze trochę przypakować :)

    btw. w naszej recenzji nie ma ani słowa o Curtisie. to tak dla porządku :)

    OdpowiedzUsuń
  4. od nas będzie trzech grzecznych indi-emo chłopców. a widzisz, to było ogólne odwołanie: trochę do recki, ale w większości do komentarzy ;]

    a swoją drogą wokal sexarch. brzmi jak pana od editors.

    OdpowiedzUsuń
  5. proponuję rozszerzyć trochę spektrum nieśmiertelnych porównań, bo ciągłe znęcanie się nad tymi samymi nazwiskami zaczyna już być nie tyle nużące, co irytujące, drodzy panowie. jeśli już tak lubicie porównywać kolejnych wokalistów pod względem barwy głosu (ze szczególnym uwzględnieniem barytonów, których sobie chyba szczególnie upodobaliście), to dołączcie do swojego nieśmiertelnego grona - Curtisa, Smitha (czasem również Banksa) kilku innych spośród dziesiątek podobnie brzmiących głosów w tej akurat skali - chyba nie jest to zabieg trudny. druga sprawa, że w momencie, gdy ktoś rzeczywiście szuka odpowiedniej sugestii, która mogłaby go naprowadzić na właściwy kurs do odbioru dobrej muzyki, można dzięki Wam odnieść wrażenie, że każdy recenzowany zespół, mający w składzie właśnie barytona jest kopią tych, do których dorobku raczycie się odnosić. w taki sposób wcale nie jesteście opiniotwórczy w pozytywnym tego słowa znaczeniu, a wręcz przeciwnie, bo wypaczacie prawdę. a jako pointę, żeby to wszystko podsumować powiem jeszcze tylko tyle, że nawet porównywanie na tym obszarze Wam nie wychodzi, bo jeśli ktoś uważa, że głos Krystiana brzmi tak, jak wokal Toma Smitha, to radziłbym mu przetkać sobie uszy, albo zrezygnować z dalszych tego typu zabaw i wydawania podobnych osądów. posłuchajcie więcej, dopiero wtedy próbujcie oceniać i układać wokalne puzzle.

    OdpowiedzUsuń
  6. twoją radę weźmiemy sobie do serca, bo nawet gdybyśmy chcieli ją olać, to przez te zatkane uszy nie wyleci . więc mówisz, że te 3 kawałki słuchane na dzień (tylko joy division, editors i interpol) to za mało, aby się znać na muzyce?

    OdpowiedzUsuń
  7. weźcie sobie, weźcie. :)
    myślę, że w sumie jak na dzisiejsze zapotrzebowanie na konstruktywną krytykę w tym kraju, wystarczy. :)
    a już na poważnie - lubię Was czytać, piszę tylko, co nie do końca jest, z mojego punktu widzenia w porządku, jeśli chodzi o treści recenzji. co do stron, na których można poczytać recenzję, jesteście naprawdę nieźli, więc nie chodzi mi tutaj o żadnego rodzaju oczernianie Was i wytykanie niedoskonałości.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.