środa, 10 sierpnia 2011

Sacri Cuori - Douglas and Dawn (2011, Gusstaff Records)


Przestrzeń – ten wyraz idealnie pasuje do Douglas & Dawn. Włoscy muzycy ściągnęli alternatywną śmietankę i przez godzinę oprowadzają słuchaczy po swoim świecie.







Jeżeli ktoś był na jednym z wiosennych koncertów Hugo Race’a w Polsce, ten zapewne poznał lub zobaczył członków Sacri Cuori. Gitarzysta i pałker, czyli Antonio Gramentieri i Diego Sapignoli swój zespół założyli w rejonie Emilia Romagna, czyli niedaleko rodzinnych miejsc Federico Felliniego i Benito Mussoliniego. I właśnie tę rozbieżność między dobrem a złem, jasnością i mrokiem przedstawiają utwory zamieszczone na Douglas & Dawn.

Siedemnaście utworów, z czego cztery stanowią wcześniej niepublikowane nagrania. Blisko sześćdziesiąt minut muzyki. I prawdziwa śmietanka artystyczna, z Johnem Convertino i Jakobem Valenzuela z Calexico na czele oraz znanym między innymi ze współpracy z Polly Jean Harvey, Goldfrapp czy 16 Horsepower Johnem Parishem. A gdy dodamy do tego fakt, że Antonio i Diego stanowią koncertowy skład projektów Dana Stuarta (The Slummers) i Hugo Race’a (The Fatalists), to chyba wiadomo już czego można się spodziewać po Sacri Cuori – mocnego i psychodelicznego rocka, który zahacza o blues, minimalny folk, szerokie pola psychodelii oraz ogólno pojęty space rock. Chociaż muzykę na Douglas & Dawn bardzo ciężko zaszufladkować.

Od „Blind Hombre” do „Confidence” trwa piękna podróż po upalnych włoskich krainach i rozciągających się wzdłuż amerykańsko-meksykańskiej granicy piaszczystych terenach. Przestrzeń, o której wspomniałem na samym początku, bywa na debiutanckim albumie Sacri Cuori i wielce rozległa, i maksymalnie zawężana. Są momenty, gdy w muzyce tego już, co tu ukrywać, zespołu czuć powiew wolności i radości („Chrome”), jak również klaustrofobiczną duchotę jakiejś podrzędnej meksykańskiej knajpy („De Monde”). Zwłaszcza w tym drugim przypadku ciężar nagrań może szczególnie obciążać wyciągniętymi do granic możliwości dźwiękami i szarpaniem strun.

Chorym pomysłem byłoby pokuszenie się o wyróżnienie najlepszych, najmocniejszych utworów na płycie. Wszystkie bowiem stanowią jedną, wspólną całość, która stanowi widokówkę z okolic Tucson – pełnych stepów, piaszczystych terenów, mroku, ale również i palm oraz słonecznego światła. Instrumentalna gra muzyków każe kierować się raczej w stronę soundtracku do „Easy Rider”, chociaż jest jedna pieśń, w której występuje partia wokalna – to cover utworu Boba Dylana, „Shelter from the Storm”, w którym śpiewa Howe Gelb.

Sacri Cuori nagrali naprawdę dobry album. Z początku Douglas And Dawn może wydawać się trudny w odbiorze, lecz po wielokrotnym przesłuchaniu całości odkrywa się ten psychodeliczny trans, który wciąga.A kolekcjonerom polecam zakupienie vinyla, który ukazał się w ubiegłym roku we Włoszech. Zawierał co prawda kilka utworów mniej, ale wydany był na ładnej, białej płycie.

7/10

Piotr Strzemieczny

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.