sobota, 13 sierpnia 2011

Relacja z OFF Festivalu - dzień II

Sobota na OFF Festivalu prezentowała się o wiele lepiej niż dzień pierwszy. Primal Scream zabrali słuchaczy w swój narkotykowy świat roku 1991, Neon Indian raczyli chillwave'em, a Kury prezentowały swój najgłośniejszy album. Nie zabrakło też wixo-psychodelicznego Dana Deacona i uroczych muzyków z Destroyer, z Danielem Bejarem na mikrofonie. Zapraszamy do drugiego dnia wg FYH!


Tres.B
Scena mBank
15.00

Kolejny dzień rozpocząłem od koncertu Tres.b. Zespół po prostu solidnie odegrał swoje najciekawsze utwory. Nie był to specjalnie żywiołowy występ, jednak liczę na to, że w warunkach klubowych jest nieco lepiej. Jeśli będą grać w okolicy, a Ty lubisz Blonde Redhead – wpadnij, bo warto. [Jakub Lemiszewski]

Kamp!
Scena Trójki
15.00

„Wybaczcie, ze zagramy tylko stare przeboje” usłyszeliśmy od zespołu. Czy to źle? Nie, bo Kamp! tworzy naprawdę dobre kawałki. Zaczęło się od „Breaking a Ghost’s Heart” i tylko tym utworem nasz „eksportowy band” zaskarbił sobie serca słuchaczy. Występ był krótki, ale jaki miałby być, skoro Kamp! nie wydali jeszcze żadnego długogrającego albumu? Prócz już osłuchanych kompozycji usłyszeć można było „Cairo”, które wydane zostanie dopiero w sierpniu. Dobry występ, ale o Kamp! nie można powiedzieć niczego innego. [Piotr Strzemieczny]

Ballady i Romanse
Scena T-Mobile
15.35


Szczerze mówiąc, nie oczekiwałem po tym koncercie szczególnie wiele i poszedłem pod scenę eksperymentalną od niechcenia. Kojarzyłem zespół tylko z trójkowych audycji i jakoś nigdy nie miałem ochoty na głębsze zapoznanie z twórczością sióstr Wrońskich. Ballady i Romanse na żywo okazały się bardzo ciekawe. Pół godziny występu przepełnione było interesującą muzyką, muzycznymi opowieściami o codziennych sprawach i  ciepłą atmosferą. Z całą pewnością bliżej przyjrzę się ich najnowszej płycie. Ładna muzyka. [Jakub Lemiszewski]

Kyst
Scena Trójki
16.10

Kyst jak to Kyst – zagrali tak, jak można się tego było spodziewać. Adam, Ludwig i Tobiasz – jak sami przyznali w rozmowie (przeczytaj krótki wywiad) – zdziwili się tłumem, jaki zastali w namiocie. Czy była to kwestia tego, że za konkurentów o tej godzinie mieli D4D, czy może dobrymi recenzjami ich Waterworks, trudno stwierdzić. Zespół promuje swój najnowszy (chociaż już kilkumiesięczny) album i tak też było na OFF Festivalu. Gra na emocjach, zabawy natężeniem dźwięku to charakterystyczne dla sopocko-berlińsko-warszawskiego zespołu. Ludziom się chyba podobało, bo po koncercie do chłopaków ustawiła się ogromna kolejka fanek. [Piotr Strzemieczny]

Kyst widziałem na żywo już kilka razy, niestety tegoroczny koncert na OFFie był dosyć przeciętnym występem. Nie było tragedii jednak w porównaniu do zeszłorocznego występu było nieco gorzej - jakby bardziej anemicznie. Zespół grał głównie utwory z ostatniej płyty "waterworks". W trójkowym namiocie panowała senna, rozmarzona atmosfera - jak to zwykle na koncertach Kyst bywa - ale o tym wszyscy już wiemy. [Jakub Lemiszewski]

Dry The River
Scena Leśna
17.00
Coś opisywanego jako jamm session „Fleet Foxes” i „Godspeed You! Black Emperor” i „kolejna duża” rzecz  niekoniecznie tak brzmiało i niekoniecznie będzie kolejną dużą rzeczą (przynajmniej w najbliższym czasie), chociaż zdecydowanie zasługują na uwagę. W zależności od tego, czy się smucą, czy się denerwują brzmią bardziej jak skrzyżowanie MeWithoutYou z Hope Of The States (opcja zdenerwowane), albo Beirut z zastępami neo-folkowych smędziarzy. Kiedy są bardziej agresywni brzmią dużo ciekawiej. Trochę dziwnie ułożyli setlistę, na zasadzie – najpierw hałasujemy, potem usypiamy, więc gdzieś pod koniec mogło być troszkę nudno, tak tyci tyci. [Mateusz Romanoski]

Blonde Redhead
Scena mBank
17.50

Wielkie fopa bym zaliczył gdybym wypowiedział te słowa podczas koncertu nagłos. Nie wiem, doprawdy nie mam pojęcia dlaczego mi się ubzdurało, że w tym momencie mają występować Deerhoof. Słyszę zespół i myślę, że to nie są oni. Dopiero po minucie złapałem się za głowę i doszło do mnie, że to przecież Blonde Redhead występują. Na nich również mi zależało, bo naprawdę lubię nowojorczyków, ale ostatnio tak jakby gorzej im wychodzi nagrywanie albumów. Najnowszy, Penny Sparkle nie urzeka już tak jak chociażby 23 czy Misery is a Butterfly. Po koncercie muszę przyznać, że odczucia mam takie…nijakie. Niby miło, ale chyba wolałbym ich kilka lat temu. I w klubie, bo na tak dużej scenie nie można było poczuć klimatu gigu. Sympatycznie było usłyszeć stare kawałki. Jednak niedosyt i lekka pustka w sercu pozostała. No i będąc pod samą barierką jakoś nie kipiałem z radości. [Piotr Strzemieczny]

Jeden z głównych celów mojej wyprawy na OFFa zagrał raczej średni koncert (albo to moje oczekiwania były przesadnie zawyżone). Zespół wydawał się być potwornie podenerwowany (podobno nie mieli odsłuchów!). Można było odnieść wrażenie, że Blonde Redhead bardziej niż na graniu skupieni byli na technicznych niedociągnięciach. Cóż, tak czy inaczej nieziemski głos i prezencja Kazu Makino i tak zrobiły na mnie wrażenie. Ze sceny usłyszeć mogliśmy dosyć przekrojowy materiał z naciskiem na nowsze rzeczy. Najmocniejszym momentem koncertu było przebojowe "23" zagrane na koniec. Podobno w jakimś wywiadzie Blonde Redhead wspomniało, że to był jeden z ich gorszych występów. [Jakub Lemiszewski]

Yacht
Scena Trójki
19.40

Miałem duży dylemat - wybrać Kury czy Yacht. Ostatecznie zwyciężyli Yacht. Nie żałuję, to był bardzo, bardzo pozytywny koncert. Właściwie była to tylko prosta piosenkowa indie-elektronika, jednak gig w żywym składzie był niezwykle porywający. Muzycy byli zaszokowani tym, że są tu w Polsce tak bardzo znani (w sumie częste zjawisko na OFFie). Z każdą chwilą koncert stawał się coraz bardziej intensywny - w pewnym momencie wokalistka wdrapała się na głośniki. Pod koniec cały namiot tańczył i skakał, brawom nie było końca. Warto było. "Pozytywna wersja Alice Glass" to celne określenie scenicznej osobowości Claire L. Evans. [Jakub Lemiszewski]

Kury
Scena mBank
19.40


Opcja, która nie mogła nie wypalić. Mistrzowie absurdalnego poczucia humoru jeśli chodzi rozgrywki krajowe grają swoją najbardziej absurdalną płytę. Nie przeszkodziły im nawet wysiadający prąd (większość koncertu zagranego bez należytego oświetlenia i telebimów). [Mateusz Romanoski]

Neon Indian
Scena Leśna
20:45

Cieszyłem się, że w końcu zobaczę twórcę Psychic Chasms. Raz, że chwillwave jest mega modny (wg jednej „definicji termionu” jest to gatunek, który albo się lubi, albo nie - lol), hipsterski wręcz, a dwa, że płyta po prostu była dobra. No i ciekaw byłem nowych utworów z nadchodzącego albumu. Poza tym zastanawiałem się ile prawdy jest w opiniach, że „Palomo się już skończył”. No i znam odpowiedź, chyba. Bo tak na dobrą sprawę ciężko stwierdzić. Powód? Słabe, dramatyczne wręcz nagłośnienie. Adama było tak źle słychać, że pan od nagłośnienia powinien zostać przywiązany na całą noc do drzewa za karę. Więc wokalistę ledwie było słychać (powtórzenie wyrazu celowe), ale za to bardzo dobrze widać. A taniec i show jaki robił Palomo był naprawdę zadziwiający. Opowiadał o swoim nowym kawałku, „Polish Girl”, mówił, że podoba mu się w kraju. Zakład, że niedługo znowu go zobaczymy w Polsce? Muzycznie – super. Wokalnie – słabo (nagłośnienie!). Podsumowując – miły koncert z dobrymi utworami i niezłym show. Chcę w klubie. [Piotr Strzemieczny]

Barn Owl
Scena T-Mobile
20.45


- A co gra to Barn Owl, bo nie ma ich w książeczce?-
- Jakieś drowny...-
-No to idziemy. -
W ten oto sposób kompletnie przypadkiem zaczął się chyba najbardziej hipnotyzujący trip tegorocznego Offa. Medytacyjne, powolnie wałkowane, monumentalne motywy, przetykane jakimiś folkowymi wstawkami i rozkładającymi na łopatki noisowymi wybuchami. Do tego jeszcze takie smutne wizualki. Wow, moje największe odkrycie tego festiwalu. [Mateusz Romanoski]

Destroyer
Scena Leśna
23.05

Standardowo spóźniony, ale tylko lekko, bo wbiłem na „Chinatown” i trochę mi się przykro zrobiło. Jasne, lubię Daniela Bejara, a Kaputt to bardzo dobra płyta, jednak spodziewałem się czegoś więcej niż praktycznie porządnego odwzorowania albumowego materiału. Kanadyjczyk zagrał siedem utworów z ostatniego krążka, jeden z Destroyer’s Rubies („Painter In Your Pocket”) oraz jeden z Trouble in Dream („My Favourite Year”). Cieszę się, że usłyszałem te piosenki, smutno, bo nic więcej nie otrzymałem. Porządny występ, ale nie urzekł. „Blue Eyes” są równie piękne na płycie, jak i na żywo, „Kaputt” również. Niezbyt fajnie, że lider bandu nie nawiązał żadnego kontaktu z publiką. [Piotr Strzemieczny]

Moje rozmowy z ludźmi, którzy jarali się „Kaputt” bardziej ode mnie utwierdziły mnie w przekonaniu, że czym mniejsze oczekiwania tym lepsze koncerty. Ja „Kaputt” po prostu lubiłem, a po tym koncercie (bo grali głównie ostatni album) lubię ją jeszcze bardziej. Na gigu podobało mi się większe niż w nagraniach wyeksponowanie dęciaków, gra świateł, no i to czego brakowało mi przy okazji koncertu Warpaint – dobra godzina i dobra aura do odbioru niszczyciela z kanady. [Mateusz Romanoski]

Primal Scream
Scena mBank
0.10

Screamadelica to dla mnie jedna z ważniejszych płyt ever. Pisałem o tym w „jedziemy na festiwal”, pisałem o tym w recenzji albumu. Na występ Primali czekałem bardzo, bardzo długo, bo gdy byli w Łodzi na Pepsi Vena, ja byłem w czeskiej Pradze. Gdy Bobby i spółka przyjechali do stolicy Czech, ja tego dnia wracałem do Polski. O ironio. Dlatego nic dziwnego, że OFFowym celem praktycznie numer jeden byli Szkoci. I? I się spóźniłem (różne takie zawirowania). Wbiłem pod main już w trakcie i z całą pewnością mogę stwierdzić, że koncert był mega. Utwory, co naturalne, głównie z Screamadeliki, chociaż nie tylko. Było piękne „Come Together”, było „Loaded”, które na żywo osiąga monumentalne kształty. Zabawa, taniec, radość i niezapomniane przeżycie – tak w prosty sposób można opisać sobotni gig. No, trochę jednak obraz zaburzyły utwory z Riot City Blues („Country Girl”) i Give Out But Not Give Up (“Jailbird” oraz “Rocks”). Miało być przecież “Primal Scream: Screamadelica live!”. Jedno jest pewne, Bobby cały czas w formie, a „Damaged” cały czas chodzi mi po głowie. [Piotr Strzemieczny]

Z rezerwą podchodziłem do koncertu jednej z głównych gwiazd festiwalu. Wiadomo, że Screamadelica to absolutny klasyk, jednak mi osobiście płyta ta była raczej obojętna. Gdy usłyszałem ten materiał na żywo zmieniłem zdanie raz na zawsze - Scremadelica jest dziełem niezwykłym i unikalnym. Rytm, kolory i radość to trzy słowa, które najcelniej oddają to co działo się na scenie głównej. Bobby Gillespie pokazał klasę - właśnie tak powinien był wyglądać koncert legendy. "Loaded" usłyszane na żywo będę wspominał jako jeden z najlepszych momentów tegorocznego Offa. Poza materiałem ze Screamadeliki na bis zagrano trzy utwory – „Country Girl”, „Jailbird”  oraz „Rocks”. [Jakub Lemiszewski]

How To Dress Well
Scena Trójki
0.10


Widać, stojący za projektem Tom Krell dalej nie może znaleźć odpowiedzi na pytanie zawarte w nazwie jego projektu, ale może to lepiej. Gdyby wiedział, jak się lepiej odstawić musiałby włączyć światła, a wtedy wizualki nie byłyby takie romantyczne, a zamiast jego wokalu podziwialibyśmy, dajmy na to, buty. Dla części moich znajomych było pretensjonalnie i słabo, dla mnie bardzo, bardzo pięknie. Z jednym wyjątkiem – nie wiem, czy publika była w większości „pod wpływem”, czy to był jej pierwszy kontakt z klaskaniem na koncertach (patrząc na drętwą reakcje na część offowych gigów, jest to możliwe), ale do cholery... pierwszy raz widziałem, żeby ludzie tak wybijali artystę z rytmu, żeby ten prosił ich, żeby przestali. Sorry Tom, nie jesteśmy zbyt muzykalni. [Mateusz Romanoski]

Dan Deacon
Scena Leśna
1.25

Chwila spóźnienia (OFF w tym roku pod znakiem spóźnień u mnie stał, fuck) po Primalach i znalazłem się pod Sceną Leśną, gdzie szalał już Dan Deacon. Energiczny występ Amerykanina zszokował wielu widzów niespotykaną (?) stylistyką. Pochodzący z Baltimore muzyk urzędował nie na scenie (jak to zazwyczaj bywa na koncertach), ale wśród publiczności. Dla niego to standard, dla większości zebranych chyba nie, bo jarali się tym, jak zajączkiem wielkanocnym na święta. Swoją droga był to bardzo udany gig. Sądziłem, że Deacon zajebisty jest na płytach. Myliłem się, bo jego występy na żywo są prawdziwą miazgą. Używając wieśniacko-buraczanego zwrotu: „był Ogień!”, było szaleństwo. Problem trochę z tłumem, który lekko przeszkadzał Danowi w występie, przez co muzyk musiał prosić o kilka kroków (dziesięć) do tyłu. No i na koniec zapraszał na Kode9. Miło. [Piotr Strzemieczny]

Polvo
Scena T-Mobile
2.40

No i mój największy zawód Offa. Zeszłoroczny gig w kulturalnej nie był koncertem moich marzeń, ale był co najmniej bardzo dobry, Offowy zaś raczej przeciętny. Nie rozczarowałem się doborem materiału (wiedziałem, że grają głównie In Prism), ale raczej tym co robił nagłośnieniowiec, brakiem energii i jakimiś dziwnymi udziwnieniami (część starych numerów grali we fragmentach, część nie do poznania zmieniali). Rozumiem, że byli bardzo spóźnieni (co akurat mi odpowiadało, w momencie kiedy zaczynaliby grać na leśnej robiliśmy z Piotrem wywiad z Twilite), rozumiem, że byli przemęczeni, rozumiem, że z przyspieszoną próbą dźwięku, ale średni gig świetnego zespołu pozostaje średnim gigiem świetnego zespołu.
[Mateusz Romanoski]

3 komentarze:

  1. "Występ był krótki, ale jaki miałby być, skoro Kamp! nie wydali jeszcze żadnego długogrającego albumu?" - Kamp ma materiał na ładny półtoragodzinny set, więc te 30 min. to dla nich zdecydowanie za mało, tym bardziej, że samo Breaking a Ghost’s Heart potrafią rozwinąć do ponad 10 minut.
    Piszesz, że Blonde Redhead ostatnio gorzej wychodzi nagrywanie albumów, krytykując Penny Sparkle i jednocześnie zachwalając 23, czyli poprzedniczkę PS. To wychodzi im, czy nie wychodzi?
    Rozumiem, że opinia o HTDW nie Twoja, ale próbuję domyślić się, co mogło być w tym pretensjonalnego i jakoś nic mi nie przychodzi do głowy. A ludzie bardziej niż wyczucia rytmu (tego też nie, ale to już druga sprawa) najnormalniej nie mieli wyczucia klimatu. Co to za pomysł, żeby klaskać do HDTW?
    Pozdrawiam, Patrycja

    OdpowiedzUsuń
  2. nie tyle zachwalam 23, co piszę, Misery i przedostatni album są lepsze od penny sparkle, a to różnica. wierz mi, że zdaję sobie sprawę z możliwości breaking a ghost's heart, to nie był mój pierwszy występ Kamp!, natomiast ile oni mają kawałków, a ile z nich jest mega znanych większości odbiorcom?

    o How To Dress Well się nie wypowiadam, bo niestety nie byłem, a żałuję, bo plan był taki: początek Primale, potem HTDW, a jak się uda, to znowu Szkoci. Życie pokazało, że było Primal Scream i to nie od początku :/

    OdpowiedzUsuń
  3. "Podobno w jakimś wywiadzie Blonde Redhead wspomniało, że to był jeden z ich gorszych występów." - cóż za dyplomatyczne ujęcie tematu :) Blonde Redhead powiedzieli w tym wywiadzie, że to był najgorszy koncert w ich życiu.

    Nie zgadzam się, że Kyst wypadł gorzej niż zwykle. Właśnie pierwszy raz od kilku miesięcy czymś mnie zaskoczyli - wreszcie zmieniona setlista, dużo bębnów, dużo "Waterworks", energia (naprawdę!) i jeszcze raz dużo bębnów :)
    Senna atmosfera była, owszem - od duchoty w trójkowym namiocie.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.