czwartek, 11 sierpnia 2011

Relacja z OFF Festivalu - dzień I

OFF Festival - trzy dni koncertów w Dolinie Trzech Stawów. Najlepsi alternatywni wykonawcy - ci z Polski i ze świata. Zapraszamy do przeczytania relacji z gigów festiwalowych. Dziś dzień pierwszy, czyli kilka zespołów, które widzieliśmy.




L.Stadt
Scena Leśna
15.35

Tegoroczny OFF rozpocząłem od posłuchania koncertu L.Stadt i była to dobra decyzja. Przyjemny występ. Utwory z nowej płyty wypadły bardzo dobrze. Zgrabne granie bez kompleksów.
[Jakub Lemiszewski]

The Car is On Fire
Scena mBank
16.10

Piknikowej sielanki ciąg dalszy. TCIOF dali dobry występ, szkoda tylko, że na tak wielkiej scenie i o tak wczesnej porze. Super świetna sekcja rytmiczna i średni wokal. Tak czy inaczej, odczucia podobne jak przy L.Stadt. [Jakub Lemiszewski]

Karbido
Scena T-Mobile
17.00
Nie słyszałem muzyki tej grupy wcześniej, ale sam fakt wykonywania jej na stole wydał mi się wystarczającą zachętą by zobaczyć czym tak właściwie jest Karbido. Okazało się, że był to jeden z najciekawszych występów tego dnia. Muzyka kwartetu była czymś rzeczywiście innowacyjnym. Jeśli będziecie mieli okazję zobaczyć ich na żywo w swojej okolicy, nie przegapcie tego! Wbrew pozorom czterech gości stukających w stolik jest w stanie zagrać porywający koncert. 
[Jakub Lemiszewski]

Dezerter
Scena mBank
17.50

 
Miałem ciężki dylemat na co mam się wybrać. Glasser była wyjątkowo kuszącą propozycją, jednak wybrałem Dezerter. No i nie żałuję. Na ten koncert przyszły trzy bardzo różniące się od siebie grupy - młodzi punkowcy, którzy chyba nie do końca mieli rozeznanie w tym co się dzieje na festiwalu, punk rockowi weterani (40+) oraz zaciekawiona OFFowa publiczność. Zespół zagrał większość swoich najciekawszych utworów. Świetna atmosfera. Trochę sobie pokrzyczałem i poskakałem. Fajnie. [Jakub Lemiszewski]

Poprzednim razem byłem na Dezerterze w trzeciej gimnazjum, potem przez lat parę, jak każdy szanujący się offowiec, gardziłem wszystkim czego słuchają goście w plecakach-kostkach (bo właśnie sam przestałem taki nosić). Dobrze jest być już starym i nie wstydzić się tego co ci się podoba. Cóż, klasycy polskiego punk rocka nie zawiedli. Jak na swój dosyć dziadzi wiek wypadli furiacko, bardzo energetycznie i bardzo zaangażowanie. Nowa płyta, której nie znam dobrze, wypadła na żywo równie przekonująco, jak stare hiciory. Nie wiem jak brzmieli 30 lat temu (obstawiam tylko, że byli gorzej zgrani i nagłośnieni, ale wzbudzali kontrowersje, co teraz jest raczej trudne), ale w porównaniu z koncertem sprzed lat pięciu – podjarałem się prawie tak samo, mimo to, że jak na statecznego starszego pana z brodą przystało przystanąłem sobie gdzieś z tyłu zamiast szaleć pod sceną. [Mateusz Romanoski]

AIDS Wolf
Scena T-Mobile
18.45

Ależ to było chore! Poniżej wideo-prezentacja wrażeń. Inaczej nie umiem. KLIK  
 [Jakub Lemiszewski]
Warpaint
Scena Leśna
18.45
Pierwszy poważniejszy koncert tego dnia. Oczekiwania miałem dosyć duże, chyba nawet zbyt duże. Piękne dziewczyny zagrały swoje ładne piosenki ale bez jakiegoś szału - ulotniłem się z ostatnich kilkunastu minut by posłuchać AIDS WOlf na którym też mi zależało. [Jakub Lemiszewski]
 
Po jednej stronie dziewczyna, która była z Johnem Frusciante, po drugiej dziewczyna, która była z Vincentem Gallo, pośrodku basistka, która nie była z nikim ważnym, a z tyłu dziewczyna, która  jest z Polski. Jedna ładniejsza od drugiej... bla,bla,bla. Odnoszę wrażenie, że połowa opinii po koncercie Warpaint to było tego typu gadanie. Lepsza ta po lewej. Niee, po prawej. Sekcja rytmiczna ma przesrane. Co z tego, że był to jeden z zacniejszych koncertów całego Offa? Co z tego, że mając na koncie jeden album i jedną epkę słuchamy właściwie samych hitów? Jedyne co przeszkadzało to brak aury potrzebnej do bezbłędnego odbioru gigu. Było jeszcze jasno, publika (chociaż zdaję sobie sprawę, że nie jest to muzyka przy której odprawia się szalone tańce) prezentowała raczej „jajko na miękko”. No, ale to raczej nie wina zespołu, bo sam skład dał mi w prezencie wszystko co jest najważniejsze w ich muzyce. [Mateusz Romanoski]
 
Nie jestem fanem Warpaint. To, wg mnie, jeden z bardziej przereklamowanych i przepchanych 
przez brytyjskie media bandów z 2010 roku. A sam występ? Chyba poprawny, słodkie piosenki i 
gitarzystka (ta blondynka), która wygląda jak nawiedzona zakonnica. Fajnie było zobaczyć, 
ale nic bym nie stracił, gdybym i na ten koncert się spóźnił. [Piotr Strzemieczny]


Junior Boys
Scena mBank
19.40

Obok Oneohtrix Point Never (na którego występ zaspałem!) to właśnie na koncert Junior Boys czekałem najbardziej podczas pierwszego dnia OFF Festivalu. Zaplanowany na 19.40 gig zebrał pod Sceną mBanku rzeszę fanów + przypadkowych przechodniów, którzy nie za bardzo kojarzyli duet z Hamilton.
Sam występ trwał niecałą godzinę, gdyż Didemus musiał najpierw wypalić przed wejściem na scenę dwa papierosy, a potem jeszcze trzeciego rozpalić podchodząc pod konsoletę. Jeremy Greenspan robi się coraz większy, a Matt przez cały gig nie wyjmował praktycznie papierosów z ust. Tyle o „pierdołach”. Sam koncert można uznać za zadowalający, nawet trochę więcej, chociaż do ‘setu’ z Wrocławia daaaaleko, daaaaleko. Zagrali trzy utwory z nowej płyty, w tym niesamowite „Banana Riple” , trzy taneczne kawałki z Begone Dull Care oraz „In the Morning” i „Double Shadow” z So This Is Goodbye. Teraz czekam na dwa grudniowe występy Junior Boys w Polsce. Głos Jeremy’ego jest naprawdę dobry. Trzeba to powtórzyć. [Piotr Strzemieczny]

Baaba Kulka
Scena Trójki
19.40

 
Wiadomo, że koncerty Baaby to niesamowite zjawisko. Przekonać można się było o tym chociażby w zeszłym roku! I tym razem było ciekawie, chociaż wolę Baabę ze swoim repertuarem niż z coverami Iron Maiden. Nie mniej - dużo ciekawsze niż Junior Boys. [Jakub Lemiszewski]

Meshuggah
Scena Leśna
20.45
O 20:45 na scenę weszli Szwedzi z math-metalowego Meshuggah. To nie był łatwy koncert. Muzyka zespołu była bardzo ekstremalna, a zarazem wyrafinowana. Dla nieobeznanych w temacie było to dosyć trudne albo kompletnie niezrozumiałe przeżycie. [Jakub Lemiszewski]


Jon Spencer Blues Explosion
Scena Leśna
23.05

Było glośno, było dziko. Czyli tak, jak być powinno podczas występu tego nowojorskiego tria. Podczas koncertu The Jon Spencer Blues Explosion niewiele było przestrzeni pod sceną. Czy ktoś się dziwi? Amerykanie zapewnili prawdziwą eksplozję dźwięku. Brudne bluesowe granie połączono z noise punkiem. Chłopacy zagrali między innymi „Fuck Shit Up”, „History Of Sex” czy „Greyhound”. Kto nie był, niech żałuje, bo nogi same składały się do tańca i skakania. Powtórka mile widziana, ale jednak w wersji klubowej, gdzie klimat byłby zapewne dużo, dużo lepszy. [Piotr Strzemieczny]


Mogwai
Scena mBank
00.10

Wiem, że przegrałem życie nie będąc na The Jon Spencer Blues Explosion ale naprawdę nie mogłem. Cóż, koncert Mogawi budził różne odczucia - od wzruszenia po obojętność i znudzenie. Ja uważam, że był to bardzo ładny koncert z paroma mocnymi momentami. O ile niespecjalnie przepadam za Mogwai na albumach, to na żywo zrobili na mnie bardzo pozytywne wrażenie. No i "Rano Pano" zagrane na żywo okazało się bardzo potężnym kawałkiem. Warto było tam być!
[Jakub Lemiszewski]

Na ten koncert czekałem dość długo. Zbyt długo. Moje wyobrażenie o Mogwai rozpieprzającym wszechświat nie wytrzymało konkurencji z Mogwaiem grającym czasem piękny, przez większość czasu po prostu konkretnie klepiący gig. Dająca radę setlista, profesjonalne wykonanie, kolega skrzypiący i śpiewający w składzie (Luke Sutherland). Zdziwiło mnie tylko to, że najmocniejszym momentem gigu był zjawiskowy, rzężący „Rano Pano”. W ogóle „Hardcore Will Never Die...” sprawdza się na żywo dużo, dużo lepiej niż w słuchawkach. Czemu w takim razie mam czelność narzekać? No, było ok, myślę sobie, ale jednak brakowało mi troszkę więcej spontaniczności, nie wiem, energii, miałem wrażenie, że oprócz łysego, bansującego Stuarta Braithwaite'a trudno mówić o jakimś większym zaangażowaniu, łapaniu „wczutki”. [Mateusz Romanoski]

Low
Scena Leśna
1.25
Koncerty wykonawców na których bardzo, bardzo mocno liczymy często okazują się klapą. Koncert Low zlepił mi się w jedną senną całość - z jednej strony pewnie przez moje zmęczenie, z drugiej strony na bardzo spokojny charakter muzyki zespołu. Tak czy inaczej klasyk indie rocka zaliczony. Tak skończył się mój pierwszy dzień na tegorocznym OFFie. [Jakub Lemiszewski]

4 komentarze:

  1. Panie i panowie (a raczej sami panowie jak się własnie upewniłem), zostawcie relacjonowanie osobom które czują się w tym fachu nieco lepiej bądź też mają jakieś doświadczenie. Bardzo słabe i wymęczone relacje. Przeczytajcie jeszcze raz wpisy dotyczące np. Meshuggah albo Low i pomyślcie, czy to ma jakąkolwiek wartość dla osoby która chce przeczytać relację z festiwalu? Takie coś można napisać nawet nie będąc na koncercie.

    OdpowiedzUsuń
  2. zaglądam po raz kolejny i po raz kolejny widzę krytykę waszych artykułów (moim zdaniem słuszną) znowu nic sobie z tego nie robicie, przestańcie jeśli nie umiecie.

    OdpowiedzUsuń
  3. dzięki za uzasadnioną krytykę (po raz kolejny), jednak nie możemy sobie z niej nic robić, skoro pisze to jakiś "anonymous" a i przecież wcale nie musisz tu wchodzić, bo my nie przestaniemy.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.