poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Little Dragon – Ritual Union (2011, Peacefrog / Isound)

Subtelna elektronika i głos Yukimi Nagano zmuszają do, jeśli nie zakochania, to na pewno zauroczenia się w Ritual Union.







Częstotliwość z jaką Szwedzi wydają swoje albumy jest zadziwiająca. Co dwa lata Little Dragon raczą słuchaczy nowymi nagraniami. Plusem niewątpliwie jest jeden fakt – zespół nie traci przy tym na jakości, co jest jednak ważnym faktem przy tak częstych premierach. S/t debiutancka płyta mogła się podobać, drugie w dyskografii Machine Dreams nie zwalniało tempa i pomogło zespołowi wypracować swój własny, niepowtarzalny styl. Najnowsze dzieło formacji pod przewodnictwem Yukimi Nagano udowadnia, że charakterystyczne dla niej granie jest już codziennością i niczym na Ritual Union praktycznie nie zaskakuje.

Praktycznie, bo utwory stały się jednak trochę bardziej melodyjne, utraciły swoją surowość i poszły bardziej w stronę tego dziwnego, lekko abstrakcyjnego r’n’b, który ostatnimi czasy bardzo stał się modny. Nadal jednak czaruje głos Yukimi, który jest tak charakterystycznym znakiem zespołu.
Sophomore Little Dragon ukazał formację w trochę innym świetle. Szwedzi odeszli od upodobanego na debiucie downtempa i skierowali swoje zainteresowanie w stronę bardziej skocznego electropopu. Ritual Union to kolejne ogniwo w ewolucji lub, jak kto woli, scalenie rozwiązań z dwóch wcześniejszych płyt.
Album rozpoczyna się od mocnego uderzenia, czyli tytułowego „Ritual Union”. Szybki podkład z twardym bitem z jednej strony konkuruje z łagodnym i ciepłym wokalem Nagano, z drugiej jednak ładnie się to wszystko ze sobą łączy. „Little Man” jest bardzo rytmicznym kawałkiem, wypełniony syntezatorem, „cykaczami” oraz jednostajnym bitem i, a jakże, uroczym śpiewem Japonki. „Crystalfilm” wcale nie jest tak nudny, jak tę piosenkę opisano w niektórych miejscach. Chillowa (chillwave’owa?) kompozycja z harmonijnym tłem pozwala wyciszyć się lub znaleźć chwilę na kontemplację przed następnym trackiem.

„Precious” to z kolei ukłon w stronę popularnego na całym świecie dubstepu, który gdzieś w połowie przeradza się w prawdziwy house’owy jam. Jest to również dowód na to, jak bardzo różnorodnym albumem jest
Ritual Union oraz pozwala zwrócić uwagę na fakt, że zespołu nie da się jednak zaszufladkować.  Singlowe „Nightlight” pachnie orientem, czy też twórczością Santogold Santigold. Jednak pomimo tego słyszalnego we wszystkich kompozycjach eklektyzmu, to najdziwniejszym i chyba najgorszym kawałkiem na trzeciej płycie pochodzącego z Göteborgu bandu jest sześciominutowe „When I Go Out”. Do mnie to na pewno nie przemawia.

Śmieszne (w ironicznym znaczeniu tego słowa) jest to, że o Nagano, jak i całym Little Dragon większość fanów muzyki usłyszała dopiero po featuringach zespołu na ubiegłorocznym albumie Gorillaz. Damon Albarn wiedział co robi, gdy zapraszał Szwedów do współpracy, bo zarówno „Empire Ants”, jak i „To Binge” okazały się jednymi z lepszych utworów na
Plastic Beach. Trzecim krążkiem skandynawska formacja potwierdza swoje wysokie umiejętności. Bo termin wydania płyty był tak na dobrą sprawę doskonały. Współpraca z wyżej wspomnianym byłym liderem Blur, kolaboracje z DJ Shadow, Big Boiem, czy post-dubstepowym (sic!) producentem SBTRKT jeszcze bardziej wylansowały Yukimi. Promocja Ritual Union idealna. Płyta również bardzo dobra. Oby tak dalej!

8.5/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.