poniedziałek, 15 sierpnia 2011

Good Warning! 5: sooooo 90s! - Relacja


Na wstępie jedna uwaga: nikt nie odpowiedział w pełni poprawnie na pytania konkursowe. Chodziło o inne miasto w Belgii.






Good Warning numer pięć rozpoczęło się ze sporym opóźnieniem. Kiedy przybyliśmy do Stereo Krogs koło godziny dwudziestej, klub świecił pustkami. Kiedy pół godziny później, gdy The Spouds mieli wystąpić, nadal nikogo prócz obsługi nie było, zespół i organizatorzy postanowili poczekać do 21. Dokładnie o tej godzinie zaczęli schodzić się widzowie, a warszawianie wypuścili pierwsze dźwięki. A zagrali dobrze i jedno musimy stwierdzić całkiem szczerze: nowe kawałki biją na głowę utwory z debiutanckiego krążka Serenity is Only a Brainwave. Nic dziwnego, że zebrali spore brawa jak na nieliczną na tym występie publikę.

Po Spoudsach na scenę wszedł lokalny band Help. Wszystko byłoby fajnie, gdyby nie fakt, że takie granie modne i przede wszystkim „trendy” było, gdy ja byłem w gimnazjum. Prosta melodia jeszcze jakoś była strawna, ale wokalnie zespołowi brakuje jednak wiele do perfekcji.
Łodzianie skończyli grać, a w kolejce czekali już Francuzi z GERANIÜM. I tutaj również muzycznie wiele pozostawia do życzenia. Może to nie moje klimaty, a może twórczo band słabo wypadł, ale dźwiękowo była sieka, a wokalnie bełkot (bynajmniej nie dlatego, że nie znam języka francuskiego). Zespół jednak dobrze rozkminił jedną rzecz, dwaj „piosenkarze” występowali w tłumie, a wokoło nich pogowali słuchacze.

No i na sam koniec gwiazda wieczoru i bezapelacyjnie najlepszy występ Good warning! 5: sooooo 90s!, czyli belgijskie ISAÏAH. I tutaj rozwiązanie konkursu. Zespół pochodzi nie z Liege, ale z Huy!
Krótki acz energiczny występ dla, to przykre, garstki publiczności (Bartek Godziński – organizator – słusznie obawiał się, że po Help większość ludzi pójdzie) na długo zapadnie w pamięci uczestników. Mocna perkusja, dwie szybkie gitary i horrorowy wręcz wokal wprowadziły słuchaczy w ten rzadko spotykany trans muzyczny. Gdy Belgowie skończyli, „tłum” domagał się jeszcze kawałka, lecz po takiej dawce wydzierania się i krzyków, wokalista nie był w stanie.

Warto zaznaczyć, że zespoły przywiozły ze sobą własny merch. O ile Spoudsi mieli tylko debiutanckie płytki, to Francuzi i ISAÏAH zaszaleli. Torby, koszulki, przypinki i płyty świeciły na stolikach. Wokalista belgijskiej formacji dodatkowo sprowadził second-handowe płyty, w których można było znaleźć takie perełki jak London Calling The Clash czy – na winylach – EP-ki Fucked Up. Liturgy wpadło w moje ręce za… 14 złotych!

Organizacyjnie było prawie dobrze, bo ciężko uznać, żeby brak piwa przed koncertami był naturalną rzeczą. Szczęście, że przed pierwszym gigiem dojechała dostawa.

Piotr Strzemieczny


2 komentarze:

  1. opóźnienia też były spowodowane tym że Spoudsi poszli sobie na pizze i długo nie wracali ;p

    OdpowiedzUsuń
  2. ja tam ich lubie.

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.