Po przebojowej, debiutanckiej EP-ce, dzięki której o zespole zrobiło się głośno przyszedł pierwszy longplay, Tentacles. Płyta, w przeciwieństwie do Crystal Antlers EP nie wyszła chłopakom tak jakby chcieli. Lekko nudnawa produkcja była przyswajalna tylko przy pierwszych kilku odsłuchach i po takiej serii należało zrobić sobie dłuższą przerwę od kalifornijskiej formacji. Nie można jednak powiedzieć, że płyta numer jeden (nie licząc Ep-ki) była zła. Ona po prostu prezentowała średni poziom – było kilka niezłych kawałków, z których tętniło życie, aczkolwiek stanowiły one mniejszą część. Sytuacja natomiast zmienia się - trochę - wraz z Two-Way Mirror.
Najnowsze wydawnictwo Amerykanów ukazuje się w ponad dwa lata po Tentacles. Różnice? Są, to oczywiste. Przede wszystkim mniej jest utworów tylko instrumentalnych, lub takich, w których wokal stanowił niewielką część. Rozwinięto aranżacje, chociaż nadal kawałki podchodzą pod łatkę DIY. Surowość i hałas – to wciąż wyznaczniki gry Crystal Antlers. Stale mamy do czynienia z psychodelą zmieszaną ze starym rockiem. Jeszcze coś z nowości? Piosenki są bardziej popowe niż kiedykolwiek. To nie jest już tak brudny garażowy noise jak na Crystal Antlers EP. Zanikł gdzieś ten masywny, wbijający w ziemię albo rozkręcający głowę psych-punk. Są miłe, chaotyczne piosenki, które jednak niewiele różnią się od materiału z debiutanckiego longplaya.
Bo popatrzmy – otwierający album „Jules’ Story” zapowiada jeszcze dobrą rock’n’rollową jazdę utrzymaną w stylistyce lo-fi/garaż. Słychać typowy dla zespołu przytłumiony, amatorsko wręcz brzmiący wokal, przesterowane gitary, ciężką linię basu i wyznaczającą tempo perkusję. Ten brud brzmieniowy jednak uderza w słuchacza – z taką siłą – głównie pierwszym kawałku. Reszta produkcji wydaje się być bardziej wygładzona (bardziej niż powinna, oczywiście). „Seance”, a także „By The Sawkill” łudząco przypominają utwory z repertuaru The Last Shadow Puppets. Jest tu coś z charakterystycznego dla angielskiego duetu chamber popu – przede wszystkim rytm wybijany przez gitarę Andrew Kinga.
Najnowsze wydawnictwo Amerykanów ukazuje się w ponad dwa lata po Tentacles. Różnice? Są, to oczywiste. Przede wszystkim mniej jest utworów tylko instrumentalnych, lub takich, w których wokal stanowił niewielką część. Rozwinięto aranżacje, chociaż nadal kawałki podchodzą pod łatkę DIY. Surowość i hałas – to wciąż wyznaczniki gry Crystal Antlers. Stale mamy do czynienia z psychodelą zmieszaną ze starym rockiem. Jeszcze coś z nowości? Piosenki są bardziej popowe niż kiedykolwiek. To nie jest już tak brudny garażowy noise jak na Crystal Antlers EP. Zanikł gdzieś ten masywny, wbijający w ziemię albo rozkręcający głowę psych-punk. Są miłe, chaotyczne piosenki, które jednak niewiele różnią się od materiału z debiutanckiego longplaya.
Bo popatrzmy – otwierający album „Jules’ Story” zapowiada jeszcze dobrą rock’n’rollową jazdę utrzymaną w stylistyce lo-fi/garaż. Słychać typowy dla zespołu przytłumiony, amatorsko wręcz brzmiący wokal, przesterowane gitary, ciężką linię basu i wyznaczającą tempo perkusję. Ten brud brzmieniowy jednak uderza w słuchacza – z taką siłą – głównie pierwszym kawałku. Reszta produkcji wydaje się być bardziej wygładzona (bardziej niż powinna, oczywiście). „Seance”, a także „By The Sawkill” łudząco przypominają utwory z repertuaru The Last Shadow Puppets. Jest tu coś z charakterystycznego dla angielskiego duetu chamber popu – przede wszystkim rytm wybijany przez gitarę Andrew Kinga.
Najsłabiej na albumie prezentuje się „Always Afraid”. Co prawda początek utworu może jeszcze tego nie zapowiadać, bo przez pierwsze sekundy wygląda to naprawdę nieźle – zachęcająco brzmią klawisze, a lekko marszowy bit skłania ku, może nie zachwytom, ale wciągnięciu w kompozycję. To uczucie niszczy jednak wstawka saksofonowa, która – nie wiem – miała na celu ukazanie rozszerzenia horyzontów muzyków na free-jazzowe dziwactwa? Całościowo utwór na tym traci, niestety. Swoją drogą kawałek ten, wydaje się, że współgra z poprzedzającym go „Fortune Telling”. Podobne tematy utworów dają wrażenie jakby kontynuacji. Eklektyzm „Always Afraid” nie jest jedynym wyczuwalnym na płycie. To samo zauważyć można w „Way Out”, w którym rządzą drone’owo/ambientowe rozwiązania. Te niespełna dwie minuty mogą całkiem nieźle wgnieść fotel, jeśli tylko będziemy słuchać utworu na dobrym sprzęcie przy rozkręconych głośnikach. Kolejny innowacyjny dla twórczości „Kryształowych” moment? „Sun-Bleached”, czyli mocno piwniczany lo-fi oparty na organach i spokojnym, niemal akustycznym plumkaniu gitary oraz ledwie dostrzegalnym (słyszalnym) śpiewie Jonny’ego Bella. Ten kawałek, w przeciwieństwie do „Always Afraid” może się podobać, a swoją prostotą wręcz urzeka.
Wspomniałem o popowym charakterze i brzmieniu Crystal Antlers na sofomorze. To zasługa głównie gitarowych „cięć” Kinga, które ożywiają lekko grę zespołu.
Crystal Antlers mają w sobie coś, co trudno wytłumaczyć. Z jednej strony tworzą muzykę posępną, lekko przygniatającą na emocjach, ale również można wyczuć w niej czynniki, które mogą podnieść na duchu. Takie jest również Two-Way Mirror – dobre momenty przeplata słabszymi. Jest lepiej niż na pierwszym długim krążku, nadal gorzej niż na debiutanckiej EP-ce.
6/10
Crystal Antlers mają w sobie coś, co trudno wytłumaczyć. Z jednej strony tworzą muzykę posępną, lekko przygniatającą na emocjach, ale również można wyczuć w niej czynniki, które mogą podnieść na duchu. Takie jest również Two-Way Mirror – dobre momenty przeplata słabszymi. Jest lepiej niż na pierwszym długim krążku, nadal gorzej niż na debiutanckiej EP-ce.
6/10
Piotr Strzemieczny
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.