Znam ludzi którzy mają problem z Chasing The Sunshine. Można powiedzieć, że w jakiejś mierze ich rozumiem, bo wokal Maćka Buźniaka (jedynego członka składu) od pierwszych nagrywek wzbudza emocje.
Charakterystykę Maćka Buźniaka, wokalisty, przedstawiłem w akapicie pierwszym, charakterystyka Maćka Buźniaka - kompozytora - będzie trochę prostsza. Utwory wyrastają z pomieszania dźwięków bliskich spokojniejszemu wcieleniu Neila Younga, czy Boba Dylana ze współczesną brigheyesową szkołą songwriterską. Czasem bliżej jest do klasycznych folkowców (numery jeden i dwa), czasem do nowej szkoły (numery trzy i cztery). Sam wolę podejście drugie, choć pewnie znajdą się osoby preferujące dźwieki, którym bliżej do szlachetnego smutku, niż buzującej frustry. W każdym razie, znane z koncertów „Learning by Heart”, czy „Win with Yourself” są już żelaznymi punktami mojego odtwarzacza Mp3. W stosunku do nagrań poprzednich pojawia się tutaj niespotykana wcześniej dynamika i fajne urozmaicenia aranżacyjne (harmonijka ustna, gitary elektryczne, instrumenty najróżniejsze). Trzon pozostał ten sam, ale na żadnym z wcześniejszych nagrań nie brzmiał on tak przekonująco.
EP-ki mają to do siebie, że są krótkie – jeśli do tego są dobre, to można się złapać na syndromie zapętlenia, kiedy po godzinie piłowania nagrań artysty x ogarnąłeś, że właśnie zdążyłeś 4 razy przesłuchać całą płytkę i właśnie rozpoczyna się zapętlenie numer 5. Przy „Crumb of hope” nietrudno się na wspomnianym syndromie złapać. Jasne, że to są, tak jak w przypadku poprzedniej epki i promówki bardzo naiwne, bardziej chłopięce, niż męskie nagrania, ale przy szczerości i zaangażowaniu (które szczególnie dobrze widać na koncertach) odbieram to za atut. No i czekam na więcej.
Jak wielu oldschoolowych folkowców lubi czasem polecieć tzw. „kozą” (wczesne albumy Boba Dylana, bitte), a gdzieniegdzie potrafi zapędzić się we wrzaskliwe klimaty bliskie dokonań Bright Eyes, czy może nawet lżejszych emo krzykaczy. Z tym, że ten młody, utalentowany singer-songwriter na „Crumb of hope” zrobił to, co każdy dojrzały artysta z tak charakterystyczną manierą zrobić powinien – to co mogło drażnić w poprzednich nagrywkach, przetopił w istotną część składową swojego stylu. Stylu mogącego drażnić, śmieszyć, poruszać, ale stylu który nie zostawia obojętnym – to przy „przezroczystym” stylu wielu akustycznych smędziaczy duży atut.
Charakterystykę Maćka Buźniaka, wokalisty, przedstawiłem w akapicie pierwszym, charakterystyka Maćka Buźniaka - kompozytora - będzie trochę prostsza. Utwory wyrastają z pomieszania dźwięków bliskich spokojniejszemu wcieleniu Neila Younga, czy Boba Dylana ze współczesną brigheyesową szkołą songwriterską. Czasem bliżej jest do klasycznych folkowców (numery jeden i dwa), czasem do nowej szkoły (numery trzy i cztery). Sam wolę podejście drugie, choć pewnie znajdą się osoby preferujące dźwieki, którym bliżej do szlachetnego smutku, niż buzującej frustry. W każdym razie, znane z koncertów „Learning by Heart”, czy „Win with Yourself” są już żelaznymi punktami mojego odtwarzacza Mp3. W stosunku do nagrań poprzednich pojawia się tutaj niespotykana wcześniej dynamika i fajne urozmaicenia aranżacyjne (harmonijka ustna, gitary elektryczne, instrumenty najróżniejsze). Trzon pozostał ten sam, ale na żadnym z wcześniejszych nagrań nie brzmiał on tak przekonująco.
EP-ki mają to do siebie, że są krótkie – jeśli do tego są dobre, to można się złapać na syndromie zapętlenia, kiedy po godzinie piłowania nagrań artysty x ogarnąłeś, że właśnie zdążyłeś 4 razy przesłuchać całą płytkę i właśnie rozpoczyna się zapętlenie numer 5. Przy „Crumb of hope” nietrudno się na wspomnianym syndromie złapać. Jasne, że to są, tak jak w przypadku poprzedniej epki i promówki bardzo naiwne, bardziej chłopięce, niż męskie nagrania, ale przy szczerości i zaangażowaniu (które szczególnie dobrze widać na koncertach) odbieram to za atut. No i czekam na więcej.
7/10
Mateusz Romanoski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.