Jeśli choć trochę interesujecie się tą mocniejszą strona muzyki elektronicznej, to na pewno kiedyś słyszeliście o Atari Teenage Riot. ATR to legendarne, nieukrywające swoich anarchistycznych sympatii, zbuntowane, digital hardcorowe trio z Niemiec, które swoją karierę rozpoczęło w 1992 roku.
Od tego czasu wydali jedenaście płyt (łącznie z trzema nagraniami „na żywo” i kompilacjami) i przeżyli więcej niż niejedna punkowa czy rockowa kapela, w tym śmierć współzałożyciela składu – Carla Caracka. W 2000 roku Atari Teenage Riot zawiesili swoją działalność, kontynuując solowe projekty.
Jednak, w 2010 roku powrócili z nowym materiałem, już nie tacy „teen”, ale równie zmotywowani i pełni energii. A pomógł im w tym, nie kto inny jak szef wytwórni Dim Mak, Steve Aoki. W czerwcu 2011 koku ukazała się ich nowa płyta zatytułowana Is This Hyperreal?. Nie dość, że ATR nie stracili swojego młodzieńczego wigoru, to podobnie jak na swoich poprzednich albumach nie stronią od politycznych akcentów i gorzkich komentarzy nt. naszej szarej codzienności, nawołując do rewolucji i ogólnego wypięcia się na kapitalizm i zachodnie ideały. Nie jest mi dane osądzać ich przekonań, ale wydaje mi się, że ich apele miały sens, kiedy byli młodsi, mało znani i nagrywali dla niezależnych labeli. Teraz, kiedy dołączyli do popularnej wytwórni Dim Mak, ich natrętne nawoływania wydają się już nieco śmieszne. Nie byłoby to tak do końca złe, gdyby nie to, że Is This Hyperreal? jest pełen tego typu treści i przekazu. Irytują szczególnie długie „intra” do niektórych kawałków, w których członkowie ATR co chwila namawiają do obalenia systemu i walki ze wszystkim na około…
Jeśli chodzi o samą muzykę, to tu już jest trochę lepiej. Słuchając tego albumu, otrzymujemy potężną dawkę mocnych basów i przeróżnych 8-bitowych sampli porywających słuchacza swoim rytmem do nieskoordynowanych i spazmatycznych pląsów w każdych okolicznościach odsłuchu. Może nie jest to muzyka skomplikowana i głęboka, ale przecież nie o to w tym wszystkim chodzi. Niemniej jednak spodziewałem się czegoś dożo ciekawszego i z pełną odpowiedzialnością mogę stwierdzić, iż ta płyta nie jest dobra dla nikogo.
(4,5/10)
Wojtek Irzyk
Od pierwszego utworu, album manifestuje swoją naturę i przesłane. Tak, jest ciężka to fakt, mało urokliwa, ale właśnie to w utworach ATR jest wspaniałe. Surowe dźwięki, przesterowane bassy, w całym tym chaosie jest sens, melodia, ale przede wszystkim emocje i aktualne przesłanie. Pierwsze przesłuchanie, zespół wrócił do korzeni, każde kolejny odsłuch sprawia, że możemy się zżyć z tym albumem. Do tego typu muzy trzeba mieć dobry sprzęt, ocenianie po mp3kach też jest bezsensu, na słuchawkach zaś może powodować arytmię serca;)kto był na koncercie to wie o co chodzi. Płyta mogła by być szybsza, tytułowe is this hyperreal jest naprawdę niebezpieczne transowe. Brakuje mi tylko wokalu nowego CX.
OdpowiedzUsuńTo jest na pewno dobra płyta i jest to stwierdzenie jak najbardziej obiektywne. To jest dokładnie taki materiał, jaki ATR mogłoby nagrać po latach. Stwierdzenie, że płyta "nie jest dobra dla nikogo" jest chybione. Muzyka ATR nigdy nie trafi do szerszej grupy odbiorców - są ta agresywne dźwięki, które po prostu słuchają konkretni odbiorcy. Ta płyta mogła być gorsza, gdyby była ugładzona, bardziej popowa (a solowo Alec czasem nie 'trafiał'), gdyby czuło się, że jest jedynie odgrzewanym kotletem. Jest w swoim charakterze nieco anachroniczna, ale i muzyka i warstwa tekstowa to całe ATR. bez tego drugiego składnika można byłoby poczuć się oszukanym - patrząc z perspektywy fana. W Twoim przypadku odmówiłbyś im w ogóle powrotu, zakładając, że tylko młodzi i bez sukcesu mogę tak grać.
OdpowiedzUsuńMi przyjdzie nie zgodzić się z powyższymi opiniami.
OdpowiedzUsuńPłyta w założeniu ma trafić do szerszego odbiorcy, a słyszalne jest to w zwolnieniu tempa oraz zmniejszeniu ilości zgrzytów, fragmentów noisu i ilości krzyków. Nie jest to młot jaki był na Future of War, nie ma miazgi i bezkompromisowości, zniknęła punkowa energia. nie ma także hałasu który można było usłyszeć na 60 second... Tam było dopiero przemyślane toczenie wrzasków, przesterów i pisków do końcowych utworów. Następnym dowodem, że miała trafić jest radykalna zmiana brzmienia, słychać wyraźnie to co Empire określał jako nowy Berlin(chyba tak to nazywał), po prostu jest to mocniejsza wersja jego ostatniej solowej płyty. No i jak dla mnie perełka Nic Endo jest po prostu nędzna jako wokalistka. Nie wydala w krzyku, nie ma takiego wrzasku jak Elias.
O tej płycie można powiedzieć wszystko co najgorsze, ale na pewno, że jest to dobra płyta.