Rok 2008 był tym przełomowym dla zespołu Fleet Foxes. To wtedy wydali oni świetna Epkę oraz jeszcze lepszy debiutancki album długogrający, który uczynił tych zarośniętych chłopaków z Seattle prawdziwe gwiazdy i był jednym z najlepszych według wielu krytyków w tamtych 12 miesiącach. Sukces był tym większy, że Fleet Foxes grają muzykę wyjątkowo niepopularną.
Zespół bierze garściami z poezji śpiewanej i folku, wspomagając przepiękny, romantyczny głos wokalisty – Robina Pecknolda, rozbudowanymi partiami melodyjnymi. W ich produkcjach słychać wielopoziomową akustyczną mieszankę gitar, przytłumionej i bardzo naturalnie brzmiącej perkusji, akordeonu, fletu a niekiedy nawet saksofonu.
Zespół bierze garściami z poezji śpiewanej i folku, wspomagając przepiękny, romantyczny głos wokalisty – Robina Pecknolda, rozbudowanymi partiami melodyjnymi. W ich produkcjach słychać wielopoziomową akustyczną mieszankę gitar, przytłumionej i bardzo naturalnie brzmiącej perkusji, akordeonu, fletu a niekiedy nawet saksofonu.
Na początku maja tego roku, ukazał się ich drugi album zatytułowany Helplessness Blues, który miał się okazać prawdziwym sprawdzianem dla członków zespołu, potwierdzającym ich klasę oraz to czy sukces pierwszej płyty nie był jedynie jednorazowym wydarzeniem.
Otóż z radością mogę stwierdzić, iż Helplessness Blues z nawiązką spełniło swoje oczekiwania, płyty która miała choć trochę dorównać tej pierwszej oraz dostarczyć przy tym słuchaczom nowych, głębszych wrażeń. Jedynym zastrzeżeniem może być cholernie długi czas oczekiwania na jaki skazali nas ci Amerykanie. Z wyjaśnieniem śpieszą sami członkowie zespołu, utrzymując iż gotowy materiał na nową płytę mieli już w 2009 roku, z którego jednak zrezygnowali i postanowili rozpocząć wszystko od nowa. Tak więc materiał na Helplessness Blues jest tym bardziej wartościowy i wyjątkowy, bo powstawał po ciężkich dla członków zespołu miesiącach.
Osobiście dawno nie słyszałem tak dobrych piosenek opartych wyłącznie na akustycznych instrumentach. Kawałki się nie nudzą są pełne energii i emocji. Jeden minus jest taki, iż miejscami są troszkę za bardzo patetyczne ale na szczęście w sposób nie drażniący słuchacza, dzięki dobremu wyważeniu z tymi spokojniejszymi momentami, jak na przykład w utworze Sim Sala Bim, który rozpoczyna się bardzo spokojnie aby magicznie przejść do wznoszącego, silnego momentu. Świetny jest też tytułowy Helplessness Blues, pozornie leniwy, niosący jednak ze sobą ogromne emocje. Cały album składa się z dwunastu równych piosenek będących potwierdzeniem klasy zespołu. Wydaje się, że Fleet Foxes dorastają i się wciąż się rozwijają, a to dobrze bo grając taka muzykę łatwo pozostać w bezruchu bo to oznaczałoby niechybną artystyczną śmierć. Na szczęście tę kapelę to ominęło i jestem pewien, że ich trzecia i czwarta płyta okażą się równie ciekawe i świeże.
Nie da się jednak ukryć, iż Helplessness Blues, tak jak debiutancki Fleet Foxes. nie jest albumem dla wszystkich. Pomimo dużej popularności i uznania wśród krytyków są to produkcje folkowo-liryczne, dlatego jeśli jakaś osoba nie czuje się dobrze w klimatach leśno-ogniskowych z dużą dawką kraciastych koszul i długich bród to powinna trzymać się z dala od tego albumu, bo słuchanie go na siłę tylko dlatego, iż wszyscy wokół tak robią, nie byłoby dobrym pomysłem. Jeśli jest inaczej to jest to pozycja obowiązkowa.
(8,5/10)wojtek!
helplessness
OdpowiedzUsuń