sobota, 9 kwietnia 2011

Phaedra - The Sea (2011, Rune Grammofon)

Fedra (w obcej pisowni Phaedra), tak w skrócie, była córką Minosa
i Pazyfae (w jeszcze większym skrócie ona też urodziła Minotaura) i przy okazji żoną Tezeusza i (niedoszłą) kochanką jego syna. To znaczy ona chciała, lecz Hipolitowi niezbyt (co chyba normalne) się to uśmiechało. Fedra jednak była taka sprytna, że postanowiła uprzykrzyć życie młodzieńcowi. Co prawda sama się musiała powiesić, ale dzięki listowi do męża udało jej się wyrzucić Hipolita z domu. Brzmi smutno? Brzmi tragicznie? To teraz już wiadomo, czego spodziewać się po Phaedrze.

Muzyka młodej artystki z Norwegii przepełniona jest melancholią. Spokojna gra pianina łączy się tutaj z tajemniczością dzwonów, cytrą, spokojną, wyciszoną wręcz gitarą, a także instrumentem antycznych bogów – harfą. Jeśli do tego dołączymy niesamowity, przepełniony smutkiem głos Ingvild Langgård, to nazwa jej projektu wydaje się być jak najbardziej na miejscu. Z twórczości Phaedry aż czuć mityczny dramat. Wokal Norweżki nawołuje do „Hippolytosa uwieńczonego” – jest rozdarty między uczuciami. I taka właśnie jest debiutancka płyta. The Sea to zbiór piosenek z jednej strony tragicznych („The First to Die”), z drugiej zaś pełnych nadziei („Sister"), by z trzeciej zasiać pewną dozę niepewności („The Darkest Hour”). Ciężko to wytłumaczyć inaczej, niż właśnie idealną harmonią między pięknymi, skromnymi dźwiękami i eterycznym wokalem.

 Osiem kawałków i aż trzydzieści dziewięć minut kojącej muzyki, mega usypiacza i 'rozmarzyciela.'.
Z pierwszym długogrającym krążkiem Phaedry spokojnie można przebyć drogę ze smutku, przez niepewność, kończąc zaś na nadziei (wszelkie konotacje są możliwe, zależy od tego, w jakiej kolejności będzie się słuchać albumu). I tak w kółko, i tak w kółko.

7/10

Piotr Strzemieczny

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.