Panda Bear, 1/4 Animal Collective, właśnie wypuścił swój czwarty już album długogrający. Jest przytulniej niż zwykle, cieplej i – tak jakby – radośniej. A zarazem inaczej niż na Person Pitch. Żeby nie było – wcale nie gorzej.
Członkowie Animal Collective ostatnio byli bardzo zapracowani. Przecież Avey Tare wypuścił niedawno Down There, Deakin koncertuje okazując swój solo materiał, a cała czwórka wydała jeszcze KEEP Casette. To sporo! A przecież AC są często w trasie plus ubiegłoroczny ODDSAC i pełnienie roli kuratora All Tomorrow’s Parties w maju. Uf, naprawdę dużo. Ale zespół już chyba nas do tego przyzwyczaił. No i teraz – po raz czwarty – Panda Bear postanowił wydać coś samodzielnie.
Tomboy
Wracać pamięcią do ostatniego albumu Noaha Lennoxa tylko po to, aby kolejny raz stwierdzić, że była to płyta majstersztyk, wydaje się być niepotrzebne. Bo przypomnimy takie „Comfy In Nautica” czy inne „Good Girl / Carrots” i zacznie się rozczulanie nad starymi, dobrymi czasami roku 2007. A tego chyba nie chcemy. Minęły cztery lata i Panda Bear wydał niedawno swoją najnowszą długogrającą płytę, Tomboy.
I tutaj przydałoby się kolejne odwołanie – tym razem do historii tworzenia albumu. Jednak tę część recenzji, w której recenzent wymienia fakty potrzebne chyba tylko najzagorzalszym fanom ja sobie daruję. Więc nie będzie wzmianki o tym, że Noah krążek nagrywał już po przeprowadzce do Lizbony, że siedział w piwnicy i nie widział przez długi czas słońca. To nudne stwierdzenia nabijające tylko i wyłącznie ilość słów w tekście. Ważniejsze są emocje.
A z tymi zarówno Animal Collective, jak i sam Panda Bear nigdy chyba nie mieli problemów. Grali na nich i je wytwarzali. Tak samo jest z Tomboy. Tym razem Lennox wprawia słuchaczy w wahania senno-psychodeliczne, podszyte niekiedy nadzieją. Bo gdyby tak mogła wydawać dźwięki, to brzmiałaby na pewno jak „You Can Count On Me”. Słuchając tej piosenki można mieć zresztą wrażenie, że to już gdzieś było. I tak, było na ostatniej EP-ce AC. „The Preakness”, czyli track zrobiony przez „Misia Pandę”, zapowiadał niejako najnowsze wydawnictwo żyjącego w Lizbonie artysty.
Spokojne gitary, zapętlone bity i rozmyty – również zwielokrotnione – wokale. PB odszedł na Tomboy od tego, co na Person Pitch królowało. Mniej tu użycia samplera, więcej żywych instrumentów przepuszczonych przez M3-M. Tomboy jawi się również jako płyta mniej popowa. Z PP biły echa zmodyfikowanych Beach Boys, czwarty album współzałożyciela Animal Collective również posiada popowe wstawki, jednak takie kawałki jak „Drone”, „Scheherazade”, czy „Benfica” to ukłon w stronę dobrego ambientu.
Jednak te utwory idealnie kontrastują z bogatymi (czytaj: freakowymi) aranżacjami w tytułowym „Tomboy”, „Slow Motion” (tutaj Panda Bear trochę odszedł od formuły z singla), czy „Surfers Hymn”. Jest jeszcze przestronne, kojarzące się z głębią oceanu „Last Night at the Jetty” oraz wprawiające w psychodeliczne lęki „Friendship Bracelet” i – tu ukłon w stronę fanów techniawy - „Afterburner”.
Tomboy to zbiór jedenastu różnorodnych piosenek. Ich krótsza forma sprawia wrażenie przystępniejszych, dając efekt spójnego albumu. Innego niż przypadku twórczości Animal Collective, różniącego się również od wcześniejszych solowych dokonań Noaha Lennoxa.
8.5/10
Piotr
Person Pitch jest wybitny, Tomboya ciężko mi przesłuchać nawet raz w całości. mimo że Pande kocham, Tomboy jest po prostu średni - mimo kilku bardzo fajnych kawałków. wg mnie najgorszy zbiór utworów jaki wyszedł od ludzi z AC. Pominąłeś proces tworzenia a ma on chyba kluczowe znaczenie dla jakość tego krążka. Panda sam nie wydaje sie zadowolony z tego co mu wyszło, b. długo się męczył z dopracowaniem utworów, prosił Aveya i Deakina o doszlifowanie ale nie mieli czasu na dopieszczenie płytki itd...
OdpowiedzUsuńpozdrawiam
PS czy ocena jest zainspirowana pitchforkiem? :D
szczerze to reckę pisałem w pociągu na kolanie jak wracałem do domu (tak, staroświecko: długopisem na kartce), więc słaby miałem dostęp do neta. nie czytałem recki na poczforku :/
OdpowiedzUsuńPiotr