czwartek, 15 października 2015

RECENZJA: California Wives - Heavy



WYTWÓRNIA: HOMHOMHOM
WYDANE: 23 lipca 2015

Dobrego indie nigdy dość. Z takiego założenia wychodzą California Wives. Autorzy bardzo ładnej płyty Art History powracają po trzech latach. No, nie z pełnoprawnym albumem, ale z epką. Ciekawą, jak to w ich przypadku bywa. 

Ciekawą, choć nierówną i znacznie odbiegającą od tego, co Amerykanie przygotowali w 2012 roku na swoim debiutanckim albumie. Art History przejawiało zainteresowania new wave'em lat osiemdziesiątych i radosnym synthpopem, blogerzy natomiast porównywali California Wives do starego, dobrego New Order lub solowej twórczości Petera Hooka. A co otrzymujemy teraz? 

W porównaniu do debiutanckiego albumu, tutaj już tytuł w jakimś stopniu odzwierciedla charakter wydawnictwa. Heavy, patrząc przez pryzmat muzycznych zmian, naprawdę jest ciężkie. Oczywiście to nie jest ta sama waga co przy innych gitarowych/okołopost-punkowych produkcjach, ale zalążki da się wyłapać. Szczególnie chodzi o odejście od tych skocznych syntezatorów na rzecz bardziej pobrudzonych riffów, mroczniejszych zagrywek, To także siła wokalna Jaysona Kramera, który z szeptanego śpiewu z łatwością przechodzi w krzyk (choćby w tytułowym „Heavy”), to również umiejętność komponowania chwytliwych melodii w refrenach i budowania atmosfery charakterystycznej dla dużych zespołów, tych scenicznych wyg, które umieją wypełnić cały klub, a może i dwa sektory na stadionie. „The Heart Always Breaks” to strasznie nośny utwór, z radosnym refrenem i rosnącą melodyką. Ale to i tak nic, gdy przywoła się „Shine” - dla takich utworów słucha się indie rocka. Dla takich kawałków warto wertować strony internetu i wynajdywać ciekawe zespoły. Petarda posiadająca wszystko to, co jest potrzebne. Są solówki na gitarze, jest stłumiony śpiew, są krzyki, jest budowanie napięcia, jest też najważniejszy i potrzebny wybuch emocji, wypuszczenie lejców i po prostu dobra zabawa. To taki typowy utwór z rytmiką idealną do drogi. I zarazem ostatnia dobra pozycja na Heavy. Zamykające epkę „Over & Over” to taki trochę kawałek do wyrywania dup. Smętny, melancholijny, mający na koncertach wywoływać smutek wśród fanek, które chętnie by się do muzyków po gigu przytuliły. Wyciskacz łez, taka zapchajdziura, perełka dla ckliwych nastolatek, dla zwolenników wcześniejszych utworów krosta na czole i strata czasu. I ta patetyczna końcówka w stylu Coldplay czy innego słabego zespołu.

Ale z samą epką zapoznać się rzeczywiście warto. California Wives poszli w ciekawą stronę na tym wydawnictwie. Zastanawiające, jak potoczą się losy tego pomijanego w internecie kwartetu z Chicago.

***

6.5

Michał Biernacki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.