środa, 29 lipca 2015

RECENZJA: The Chemical Brothers − Born In The Echoes




WYTWÓRNIA: Astralwerks
WYDANE: 17 lipca 2015

Mam duży sentyment do Chemicznych Braci. Pierwsze albumy do tej pory znam na pamięć i raz na jakiś czas zdarza mi do nich wracać. Nawet Push The Button ma kilka spoko kawałków, dopiero od We Are The Night wszystko zaczęło się rozpadać już prawie na dobre. To niezbyt ciekawa rzecz, ale wciąż wyczuwa się styl Rowlandsa i Simonsa, a Further był w sumie ok, bo goście poszli w podszyte melancholią psych-jazdy. Ale nie da się ukryć, że Come With Us był ostatnim w pełni udanym długograjem Chem. Bros. − potem była już tylko jazda w dół i nieuchronny upadek. Po tym, jak usłyszałem singiel „Go” z Q-Tipem i zobaczyłem teledysk wyglądający jak parodia misternie wykończonych klipów z czasów świetności Brytyjczyków, wiedziałem już na pewno: Chemical Brothers są skończeni.

I niestety − Born In The Echoes to potwierdza. Czyli to dla mnie znaczy to mniej więcej tyle, że już nie ma sensu czekać na kolejne ruchy typów. Dość wyraźnie słychać, że KOMPLETNIE nie ogarniają, co obecnie dzieje się w elektronice i zupełnie nie potrafią już stworzyć niczego frapującego. Podobnie jest z innymi, którzy rządzili na scenie klubowej w latach dziewięćdziesiątych − zobaczcie, co dzieje się już od lat z The Prodigy (tej najnowszej płyty nawet nie zamierzam słuchać), Daft Punk nagle stali się mega-gwiazdą, ale tak naprawdę gdyby nie „Get Lucky” nikt nie przejąłby się ich nowym, nudnawym niestety wizerunkiem. Dalej Basement Jaxx swoje najlepsze chwile mają już dawno za sobą, o Fatboy Slimie i Underworld, którzy już chyba odpuścili (co wyszło im na dobre), nie wspominając. Tymczasem Chemical Brothers grają dalej, bez żadnego pomysłu, bez jakiegokolwiek sensu. Nie wiem, może po prostu muszą mieć nowy materiał, bo bez tego nie ruszą w trasę i nie zgarną hajsu? Nie mam pojęcia, ale gdy słucham tego wymęczonego nowego albumu, to tylko takie pomysły przychodzą mi do głowy.

Nie ma sensu rozbierania na czynniki pierwsze Born In The Echoes, bo wystarczy napisać, że ten krążek brzmi jak żenujące próby wskrzeszenia dawnej świetności, w nieporadny sposób używanie patentów sprzed lat, tylko w nowszej, bardziej cyfrowej wersji. Wolałem, jak układali zajebiste rzeczy z sampli pochowanych na setkach dyskietek, a gdy słyszy się bezpłciowy „zmierzający donikąd”, a jednocześnie stojący w miejscu opener, to zbiera mi się nawet na wymioty. Serio, to co się wyrabia na tym albumie, to jawna kpina. Goście myślą, że wszyscy zapomnieli o starszych płytach? Nawet gimbaza tego nie kupi. Gościnne występujący na płycie St. Vincent czy Beck to również żaden wyczyn, raczej marny chwyt pod publiczkę, bo zarówno „Under Neon Lights” i „Wide Open”, to nic innego, jak śmiech na sali. Zresztą cały ten album brzmi jak poukładane sample jakiegoś amatora, który dopiero zaczyna czaić, o co chodzi w softwarze, a to co udało mu się „nagrać”, wydał jego ziomek prowadzący własny netlabel, który zna zaledwie kilka znajomych. Czy to będzie „Just Bang”, „Reflexion” czy utwór tytułowy, wszystko to strasznie mnie przygnębia.

I tyle mam do powiedzenia. Nie chcę już wracać do tej płyty i każdemu radzę to samo. Jeśli mam słuchać w 2015 Chemical Brothers, to włączę sobie Dig Your Own Hole albo Surrender, ale przyznam się, że jakoś na razie nie potrzebuję w życiu tego duo. Całkiem możliwe, że to wszystko się kiedyś zmieni, ale na razie trzymam się od nich z daleka, a zwłaszcza od tej porażki Born In The Echoes.


3


Tomasz Skowyra

3 komentarze:

  1. CHU-JO-WAAAAAAAAAAAAA płyta

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja mam wrażenie, że odbiór tej płyty zależny jest od wieku słuchacza. Ja dobijam do 40-ki i tak naprawdę patrzyłem na powstawanie tej sceny. Mnie bigbeat lat 90-tych porwał bez reszty, pewnie dlatego, że nie była to czysta elektronika, a raczej próba dodania jej tej znanej nam wcześniej rockowej energii. Dziś gatunek nabrał zupełnie nowych brzmień i rozwiną się dalej, ale ani house, ani dnb ani dubstep nie wywołuje u mnie już takich emocji i uśmiechu na twarzy. Pewnie to z sentymentu, ale mnie płyta urzekła.

    OdpowiedzUsuń
  3. Cienki jesteś recenzencie... cieniusieńki. CIENIZNA!

    OdpowiedzUsuń

Zostaw wiadomość.