piątek, 10 kwietnia 2015

RECENZJA: The Pop Group - Citizen Zombie



WYTWÓRNIA: Freaks R Us
WYDANE: 23 lutego 2015

Kiedy w 1979 roku The Pop Group wydawali swój debiutancki album Y, a jedenaście miesięcy później dorzucali For How Much Longer Do We Tolerate Mass Murder?, ani mnie, ani wielu innych czytelników i osób piszących obecnie o muzyce nie było jeszcze na świecie. Trzydzieści pięć lat od ukazania się drugiej studyjnej płyty, Anglicy powracają z kolejnym wydawnictwem.

Kolejnym i do tego: a) przełomowym, b) niesamowicie dobrym, jak na trzydziestopięcioletnią przerwę i tyle lat na karku. Wiemy przecież, jak często kończą lub kończyły się wielkie powroty po latach lub po prostu próby reanimacji zespołów. Czasem po prostu rzygać się chce na samą myśl, że skład, który się w jakimś tam stopniu lubiło, szanowało, czasem też/lub wielbiło, aż tak osiadł na mieliznach, często zafundował skok na głowę do brodzika. Zapowiedzi nowej płyty The Pop Group mogły straszyć fanów, mogły wzbudzić wśród nich lęk. Lęk, że ten album będzie mierny, że nie da się go słuchać, że muzycy połaszą się na kasę, bo stan konta przestał się zgadzać. Choć koncert podczas katowickiego OFF Festivalu do złych nie należał. Wiadomo: dziadki grają, trzeba pójść. Ale z tych dziadków kipiała na scenie energia, chciało się ich słuchać i... nie było zażenowania, jak chociażby podczas występu The Jesus and Mary Chain czy Pixies. Oczywiście, to inne muzyczne bajki, inne stylistyki, inni wykonawcy. No ale jednak. 

A tym czasem Citizen Zombie nie odstrasza, a nawet więcej - przyciąga. Przyciąga na tyle, na ile może i jest w stanie. To nie jest płyta, która doczłapie się do rocznych podsumowań, ale nie jest też wydawniczym średniakiem. Poziom został zachowany, styl został utrzymany. Nowy album The Pop Group, muzycznych wywrotowców z Bristolu, nadal zanurza się w tych melodiach, z których ich kojarzyliśmy. Jest post-punk, są elementy eksperymentalnego jazzu, gitarowej psychodelii czy elektroniki. I tak od samego początku, czyli utworu tytułowego, opartego na mocnym jak zawsze śpiewie Marka Stewarta i jazgoczących, złowrogich gitarach oraz industrialnych pogłosach nad tym wszystkim. „Mad Truth” gości słuchaczy pobłyskującymi klawiszami i funkującymi riffami nastrajającymi do dobrej zabawy. Ten luźny stan powtarza się przy szóstym indeksie. „S.O.P.H.I.A.” to, tak samo jak i „Mad Truth”, ukłon w stronę Madchesteru, szaleńczego rave'u, tanecznych nocy w dobrych klubach podczas koncertów dobrych zespołów. A potem i między tymi dwoma kawałkami? Między nimi Pop Group udowadniają - który to już raz? - że ich nazwa od zawsze nijak się miała do tego, co grali i grają. Szorstkie, często minimalistyczne w większości kompozycje, z politycznym przesłaniem i nieokiełznanymi wybuchami muzycznej energii to znak rozpoznawczy Anglików. Momentami przypomina to solidne i dzikie jamowanie („Shadow Child”) gdzieś w jakimś hangarze (pogłosy), czasem post-punkowe wołanie do rewolty i buntu (charakter „Nations”).

To, co jest warte odnotowania, to ogromny wkład producencki. Bez współpracy z Paulem Epworthem, ojcem sukcesów Bloc Party, Adele, Friendly Fires, Florence czy DFA 1979, The Pop Group prawdopodobnie nagraliby płytę średnią, acz solidną. Udział rozchwytywanego producenta podkreślił ten proletariacki styl TPG, ich muzykę dla zwykłego słuchacza, antyfana kapitalizmu i krytyka obecnych gadżetowo-konsumenckich trendów. Tylko czy ktoś potrzebuje jeszcze mocnych tekstów o zaangażowanym wydźwięku i pesymistycznym podejściu do otaczającej rzeczywistości. Chociaż... czy te czasy są aż takie złe, skoro Anglicy zdecydowali się w nich wrócić na scenę i nie poprzestawać na gigach z gatunku reunion?


6.5

Kacper Puchalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.