wtorek, 25 listopada 2014

RELACJA: Innercity Ensemble w Sanktuarium Kultury


W minioną sobotę Innercity Ensemble występowali we Wrocławiu, w Sanktuarium Kultury dokładniej. Byliśmy na tym koncercie, a oto relacja autorstwa Jakuba Gąsiorowskiego.


Wrocławskie Sanatorium Kultury gościło w ubiegłą sobotę artystów przez niektórych określanych jako czołowych przedstawicieli współczesnej polskiej awangardy. Kolektyw Innercity Ensemble, którego członkowie znani są z takich projektów jak Stara Rzeka czy Alameda 3, w stolicy Dolnego Śląska zamierzał promować materiał ze swojej najnowszej płyty, wydanej na początku tego roku. Jej zawartość, dość intrygujący mariaż jazzu, folku i post-rocka, dawał nadzieję na przeżycie sonicznego misterium na wzór koncertów Swans, choć charakter lokalu sugerował coś zgoła innego. Skromna, mocno oświetlona scena (występujący w roli supportu muzycy musieli prosić o przygaszenie świateł), w pobliżu której znajdował się barek z nieustannie orbitującymi wokół niego ludźmi – takie warunki z reguły nie pasują do muzyki, jaką wykonuje Innercity Ensemble. Z drugiej strony, kameralna atmosfera w pewien sposób dobrze korespondowała z niszową naturą tego muzycznego przedsięwzięcia.

W roli rozgrzewki przed daniem głównym zaprezentował się zespół Hati. Choć wedle informacji znalezionych w internecie jest to duet z dość sporym stażem, to na scenie panowie sprawiali wrażenie muzycznych naturszczyków. To, co zaoferowali widzom, momentami bardziej przypominało wystawę giełdy egzotycznych instrumentów, niż regularny koncert. Owszem, ciekawe rozwiązania aranżacyjno- dźwiękowe mogły się podobać, jednak budowanie muzycznego spektaklu niemal wyłącznie w oparciu o instrumenty perkusyjne jest dość ryzykowne. Pozytywnym aspektem występu była niewątpliwie możliwość zetknięcia się z ciekawym instrumentarium i nietypowymi technikami gry (pocieranie smyczkiem o krawędź talerza perkusyjnego).


Wkrótce po zakończeniu koncertu Hati na scenie zameldowało się siedmiu muzyków Innercity Ensemble, po czym rozpoczęła się dźwiękowa nawałnica. Nagłośnienie podczas tego występu zasługiwało na poklask, każdy poszczególny instrument był wyraźnie słyszalny i jednocześnie żaden nie dominował nad resztą. Koncert miał dobre tempo, wolniejsze, bardziej mantryczne utwory przeplatały się z nieco żywszymi, jak np. „Black 2”, w którym skradające się riffy gitary uzupełniały perkusyjną kanonadę. Całe show przebiegło bez potknięć czy zbędnych przerw, nie było także bisów. Oglądanie na żywo siedmiu artystów, nierzadko obsługujących więcej niż jeden instrument (sam miewałem problemy z identyfikacją niejednego) dobitnie uświadamia, jak złożona i bogata jest to muzyka. Koncert można podsumować jako fachowy pokaz muzycznej ekwilibrystyki, satysfakcjonujący, choć trudno też go nazwać przeżyciem na większą skalę. Zadowolona publiczność nagrodziła wysiłki zespołu długimi brawami, co dodatkowo potwierdza, że z Innercity Ensemble warto się zapoznać, czy to na żywo, czy za pośrednictwem nagrań studyjnych.

Jakub Gąsiorowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.