WYTWÓRNIA: Ipecac Recording
WYDANE: 3 czerwca 2014
„Wiedz, że coś się dzieje”, kiedy jeden z głównych
motorniczych jakiegoś zasłużonego składu nagrywa solowy album. Różnie
bywa. Czasem jest to zwyczajne odcinanie kuponów od nazwiska i niewiele
wnoszący songwriting (jak w przypadku frontmenów Neurosis ).
Czasem zabieg mający na celu porzucenie obranego kierunku i przekręceniu
steru na inny azymut (Drcarlsonalbion i Earth). Bywa też tak, że osoba
znana z innego słusznie wyhajpowanego składu zakłada solowy projekt, odcinając się grubą kreską od wcześniejszej działalności pod zupełnie
inną nazwą (wokalista Blacklisted i jego projekt o nazwie Harm Wülf).
Solo Buzza Osborne'a nie ma nic wspólnego z żadnym z powyższych
przypadków.
Gdyby nie Melvins, nigdy nie
powstałaby nowoorleańska scena NOLA. Nie byłoby takich składów
jak Down, Crowbar czy Eyehategod. To, co napisałem, to nic odkrywczego.
Anselmo, Windstein i ten trzeci, co najwięcej grzeje hery, powiedzą to
jednogłośnie. Wiadomo, dodać można, że gdyby nie Black Sabbath, nie
byłoby Melvins, ale to również oczywistość. B. Osborne jest tak
pomysłowym riffiarzem, że nie ma tu mowy o Melvins bez prądu. Buzz
odpływa na This Machine Kills Artists w totalnie bagienno-rzeczne klimaty. Folk ze sludge'owym zacięciem dla klasy
robotniczej. Można odnieść wrażenie, że to płyta nagrana przez
znudzonego łowieniem ryb i towarzystwem Tomka Sawyera dorosłego
już Hucka Finna.
Bardzo lubię to, jak Buzz Osborne bawi się
głosem. Odpierdala tutaj jeszcze bardziej niż na albumach Melvins.
Mógłbym wymieniać co lepsze, groove'iaste kawałki, ale po co, skoro
musiałbym podać większość numerów na płycie? Cały czas jestem w szoku,
że na akustycznym wydawnictwie może być tak gęsto i parno. Polecam ten
album wszystkim fanom Melvins, ale również i tym,
którzy po przesłuchaniu go z pewnością sięgną po nagrania macierzystego
składu Buzza.
9
Grzegorz Ćwieluch
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.