wtorek, 7 października 2014

RECENZJA: Aphex Twin – Syro





WYTWÓRNIA: Warp / Sonic
WYDANE: 19 września 2014
KUP: sklep Sonic Records (CD / 3 x VINYL)

Nieważne, czy U2 wyda swój album w iTunesie, czy Thom Yorke wyda swój w BitTorrencie, i tak najgłośniejszą premierą roku będzie kompletnie zaskakujący powrót największego ambasadora IDM-u, najjaśniejszej gwiazdy wytwórni Warp, czy po prostu jednej z najwybitniejszych i najbardziej wpływowych postaci, która kiedykolwiek tworzyła muzykę elektroniczną, czyli powrót do gry Richarda D. Jamesa. W zasadzie ten rok należy do niego, bo jeszcze kilka tygodni temu media szeroko rozpisywały się o zagubionym w czasie, świetnym krążku Caustic Window, nagranym przez pana Ryszarda jeszcze w latach dziewięćdziesiątych. Ale tym, co naprawdę zelektryzowało fanów i wszystkich wszystkich (tak, x2), była wytworzona przez Aphex Twina enigmatyczna aura, w której literalnie wszystkie znaki na niebie i ziemi mówiły, że już niedługo będzie można cieszyć się z nowiutkiego, szóstego w oficjalnej dyskografii, albumu mistrza. Tak też się stało, ale o tym za chwilę, bo zostało jeszcze parę kwestii.

Na przykład: w międzyczasie wytworzył się ogromny hajp na Syro, podbity jeszcze ekskluzywnymi listening parties w różnych częściach świata (podczas odbywającej się w ramach Sacrum Profanum krakowskiej imprezy Warp25 również była okazja, aby posłuchać płyty jeszcze przed wydaniem). Wcześniej ujawniono pierwszy fragment wyczekiwanego od trzynastu lat follow-upa Drukqs. Muszę przyznać, że otwierający cały zestaw „minipops 67 [120.2][source field mix]” (pewnie wiecie, czemu track nazywa się właśnie tak, jak się nazywa, więc oszczędzę sobie wymądrzania się) jakoś specjalnie mnie nie powalił — jasne, słychać, kto stoi za sprzętem, wszystkie te poskręcane kłącza, harcujące jakby w środku jakiegoś elektronicznego urządzenia budzą uznanie, ale mam wrażenie, że cała ta wiązka kręci się trochę bez celu. Mimo wszystko spokojnie czekałem na cały krążek, nadal licząc na kapitalną dawkę Aphexowego rzemiosła. I jak się okazało, dostałem to, czego chciałem.

„XMAS_EVET10 [120][thanaton3 mix]” — numer dwa na Syro - to taki RDJ, jakiego uwielbiam. Rozległy, zimny, a jednocześnie tak piękny pejzaż skupia w sobie praktycznie wszystkie charakterystyczne cechy dla poetyki angielskiego producenta — króciutki zarodek przywołujący oniryzm Fennesza przeistacza się w zaopatrzoną w acidowe pląsy, zrytmizowaną, wielowątkową odyseję przez polarne tereny Boards Of Canada. Bo właśnie w lawirowaniu między ekstremalnie dziwnymi, trudnymi, kompletnie bezkompromisowymi działaniami a przyswajalną, właściwie popową lekkością, kryje się geniusz AT. Biorąc po kolei usłany przeszywającymi akordami „produk 29 [101]”, czy rozbiegany we wszystkie strony „4 bit 9d api+e+6 [126.26]”, zawsze możemy odnaleźć tę świetnie wyważoną zależność. Co więcej, możemy przebierać i wciąż zmieniać ulubiony fragment krążka (obok indeksu nr dwa, o którym już zdążyłem się ZWIERZYĆ, stawiam na pękający drill'n'bassowy „CIRCLONT6A [141.98][syrobonkus mix]”, giętki, przełożony ciepłymi synthowymi pasmami, jungle'owy łamaniec „PAPAT4 [155][pineal mix]” i ten sci-fi'owy passus na 2:05 w „syro u473t8+e [141.98][piezoluminescence mix]”). Wszystko fajnie, ale jednak jest mały problem.

Spoglądając na Syro z lotu ptaka, wyraźnie widać, że nic przełomowego czy wizjonerskiego się tu nie wydarzyło. Wybaczcie zapatrzeni jak w obrazek w pana Rysia recenzenci, ale ten ziom rozpierdalał cały ten elektroniczny burdel w latach dziewięćdziesiątych, a nawet i wcześniej. Serio, sprawdźcie sobie na Wiki, kiedy wyszły Selected Ambient Works 85-92 i Richard D James Album. Ten powrót jest oczywiście znakomity, trudno go zignorować etc. etc., RDJ ma wszystko i wszystkich głęboko w dupie, ale dziś już nie wymiata tak, jak wymiatał dwadzieścia lat temu. W 2014 na podobnym poletku rządzą Sophie, dziwaki z PC Music czy Arca. Handlujcie z tym. Poza tym, momentami twórcę trochę ponosi, jak choćby przy niespecjalnie zajmującym, parzącym monotonnością loopie „180db_ [130]” czy kompletnie niepotrzebnym, mającym być pewnie symbolicznym wyciszeniem po godzinnej orgii „aisatsana [102]” — takie pretensjonalne zagrywki nie są Aphexowi obce (check Drukqs). Pamiętam, że podobny pomysł wdrożył Matthew Herbert na Scale, co też wyszło kiepsko, ale to była zupełnie inna sytuacja i zupełnie inny kontekst, więc zostawmy to i przejdźmy do finału recki.

Co mogę dodać — cieszę się, że Syro zostało wydane, bo raz, że lubię tego gościa i to, jak dokręca i przekręca dźwięki, a dwa, że podobno w planach są kolejne wydawnictwa pod aliasem Aphex Twin, ponoć zdecydowanie dziwniejsze od najświeższego materiału. I spoko, czekam zatem, bo kto wie, co się na nich znajdzie. Natomiast nie potrafię dołączyć do całego łańcuszka krytyków, którzy uznali Syro za dzieło nowatorskie(!?) oraz za kamień milowy elektroniki (może jeszcze nowej, co?). Także konstatując: jest grubo, ale bez szału.


7.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.