niedziela, 14 września 2014

KUMULACJA #3: podróż przez początki M83



Trzecia odsłona Kumulacji rozgrywa się w specjalnych warunkach. Tym razem znowu tematycznie, tym razem artystycznie. Z okazji wznowienia pierwszych płyt M83, skupiliśmy się na M83, Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts oraz Before the Dawn Heals Us.




Pamiętamy te czasy, kiedy życie było prostsze, przyjemniejsze i jakby takie... inne? Z sentymentem wracamy do dni przeszłych, wspominamy je i częstokroć gloryfikujemy. Czy to dziwne? Nie, skądże, to jak najbardziej normalne. Czy słusznie stawiamy na piedestał minione wydarzenia i rzeczy? Wiele wskazuje na to, że... nie. O, chociażby gadki, że za Peerelu to było dobrze! Było, pewnie, w Pewexach za szybką i w komediach, tak chętnie puszczanych latem przez TVN, a Korwin Mikke na bank nie spał w parlamencie. Jest lepiej, jakkolwiek kiepsko obecnie by nie było (pytam co jakiś czas kolegę: znalazłeś już pracę?, a on z uporem maniaka, jakby się zmówił z losem, odpowiada mi w prosty sposób: NIE!). Cóż, tyle z dygresji, bo nie o to chodzi. 

Ale może jednak i o to? W końcu często też wyśmiewamy nową muzykę, bo w końcu od tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego któregoś nic się ciekawego nie wydarzyło. W przypadku M83, który (lub którzy) najlepsze płyty wydawali na samym swoim początku działalności, warto się cofnąć do lat 2001-2005. A powód ku temu jest idealny, bo właśnie pojawiły się pierwsze trzy wydawnictwa Francuzów (albo Francuza). W Polsce dostępne są one dzięki Sonic Records. I to jest bardzo dobra wiadomość. 

***

M83
2001

Rok 2001. Rok piękny i okrutny. Rok, w którym wydarzenia z Nowego Jorku (we współudziale z atakami w Londynie) natchnęły Bloc Party do nagrania „Hunting for Witches”. Rok, w którym ukazały się chociażby albumy Fischerspooner (było, było, a było nawet, nawet), Tenacious D czy żeby nie zapomnieć o płytach Fugazi, Unwound, Les Savy Fav i Dismemberment Plan. Rok, w którym wszystko się zaczęło dla M83, wówczas jeszcze duetu. Właśnie wtedy Anthony Gonzalez i Nicolas Fromageau, obecnie znany jako założyciel Team Ghost, wydali M83. I co to była za płyta! Bez irytujących niekiedy wokali (poza samplami) jak w Hurry Up, We're Dreaming, bez zbędnego przynudzania, czysta fuzja elektroniki i shoegaze'u. Zbudowana na potężnych instrumentalach, z wplecionymi samplami z filmowych dialogów (między innymi Znak wampira z 1995 roku) gdzieniegdzie. Tak, to była i nadal jest dobra płyta, a argumenty na podparcie tej tezy rozpoczynają się wraz z „Last Saturday”, stanowiącym wstęp do rozbudowanej syntezatorowej epopei pod postacią „Night”, ciągną się przez glitchowe „Kelly”, ambientowe „Facing That” czy brzmiące jak melodia-tło z jakiejś czarno-białej makabreski „Violet Tree”. Dla odmiany „My Face” musiało dorastać na dziecięcych melodiach, których Gonzalez i Flomeageau słuchali, będąc brzdącami. Nie zapominajmy również o prawdziwych bangerach debiutu M83, tych utworach, które zdefiniowały późniejszy styl Francuzów, a jak się później okazało, samego Gonzaleza. O co chodzi? O kipiące od brzmienia organów, dzwoneczków, shoegaze'owo-tanecznej elektroniki i rozmytego dreampopu, zbudowane na imprezowym rytmie „Sitting” i „Slowly”. Te nagrania, jak i zamykający M83 „I'm Happy, She Said”, to właśnie ta laurka, wyznaczony kierunek szaleńczej, lekko popieprzonej i chaotycznej elektroniki Anthony'ego Gonzaleza, która od 2001 roku tworzy własny, wypełniony mistycyzmem i niewinnym rozmarzeniem świat. A to był przecież dopiero początek.

***

DEAD CITIES, RED SEAS & LOST GHOSTS
2003

O ile M83 wytyczyło Francuzom szlaki, tak Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts rozwinęło zapoczątkowane schematy, pogrubiło pierwotne szkice i ukształtowało duet Gonazalez - Fromageau, choć o duecie w tym przypadku będziemy mówić po raz ostatni. Po wydaniu drugiej płyty M83, a także światowej trasie promocyjnej, Nicolas postanowił odejść (teraz nieco chałturzy jako Team Ghost, ale CO TAM), a kariera M83 nabrała takiego rozpędu, jak kolejka WKD między poszczególnymi (czytaj: jakimikolwiek) stacjami. Ale zanim wyprzedzę tę przyszłość, warto skupić się na drugim długograju Francuzów. A jaka to była płyta! A ile miała hitów! Dobra, te wykrzykniki to taki sytuacyjny dowcip, takie denne podśmiechujki, rodem z W blasku fleszy, jednak nie zmienia to faktu, że Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts kipiało od szlagierów. Pomińmy jak zwykle ładne i urzekające intro, skupmy się już na pierwszym dłuższym utworze. „Unrecorded” to wycinki z M83, te rozwiązania, które znaliśmy już od płyty z 2001 roku, z tą jednak różnicą, że na drugim wydawnictwie wszystkiego jest więcej. Większy przepych, większe natężenie hałasu, większa radość i większy jednocześnie wyczuwalny gdzieniegdzie smutek. Bo że M83 od dawien dawna potrafili tworzyć płyty tak kontrastujące wewnątrz kawałkami, to nie ulega wątpliwości. Od zawsze te smutne, wycofane kompozycje znajdowały się w parze z takimi radosnymi, kipiącymi nadzieją i szczęściem piosenkami. I na Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts tego nie zabrakło. Dlatego z jednej strony mamy spokojne, ambientowe opowieści („On a White Lake, Near a Green Mountain”, „Be Wild”, „Beauties Can Die”), z drugiej zaś powiewające już lekkim patetyzmem, pełne przepychu, ale nie w złym znaczeniu tego słowa melodie, w których dużo oznaczało dobrze. Dlatego właśnie „Run Into Flowers”, „Unrecorded”, „America” i „Noise” to dźwiękowe bomby. Kompozycje tak naszpikowane ładunkami wybuchowymi, pełne nieskrywanego uroku produkcje, które na dobre zagościły w repertuarze M83. Tutaj nie ma niepotrzebnych instrumentów, nie doświadczy się bezsensownego zgiełku. W skrócie? Wszystko ma swoje ręce i nogi, a przede wszystkim duszę. Ta dusza wyeksponowana jest w bodaj najładniejszej piosence z Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts, „0078h”. Magiczne i masywne syntezatory, pocięte wokalne sample, odpowiednie wyciszenia, w których delikatnie postukuje perkusja, a prym wiodą klawisze, by w najbardziej odpowiednim momencie, przez skumulowanie skrywanych emocji, po prostu wybuchnąć niepohamowaną energią i hałasem. Takich płyt nie nagrywa się często, M83 pokazali, że melodiami mogą dosięgnąć nieba.

***

BEFORE THE DAWN HEALS US
2005

Jeśli Dead Cities sięgało chmurek, Before the Dawn Heals Us udowodniło, że - parafrazując wiejskie powiedzenie - sky is not the limit. Tak, to chyba najcelniejsze określenie na trzecie wydawnictwo - uwaga - Francuza. Tak, Francuza, czyli w liczbie pojedynczej, bo drugi mózg M83, Nicolas Fromageau, odszedł z zespołu. Od tego momentu ciało, nogi, ręce, nos stanowił Anthony Gonzalez. A jak ustanowił Before the Dawn Heals Us? W skrócie?
- Pinknie! - krzyknął ktoś z tłumu.
Tak, pięknie. To po prostu zajebiście śliczna płyta. Najlepsza w całym dorobku M83, to nie podlega jakimkolwiek dyskusjom, chyba, prawda? Bo tu nawet nie trzeba czekać - jak w przypadku dwóch wcześniejszych albumów - na rozwinięcie akcji w drugim utworze. Tu już „Moonchild”, mogący być czymś na miarę intra, rozpoczyna wciągającą i poruszającą przygodę w głąb chaosu. Bo to już nie są takie pierwsze, dość nieśmiałe kroki, jakie M83 stawiali na pierwszych dwóch albumach. Tutaj zaczyna się wraz z otwierającym płytę utworem i ciągnie się praktycznie przez całość. Bezapelacyjny numer jeden Before the Dawn Heals Us, czyli sławny, a przede wszystkim należący do kanonu najlepszych kompozycji Gonzaleza „Don't Save Us From the Flames” to prawdziwa sinusoida hałasu. M83 bawi się natężeniem, prezentuje synthpop najwyższej klasy. I nie zmienia się to przez resztę piosenek. Wszędzie można wyłapać ogromną energię spotęgowaną przez skumulowane brzmienie instrumentów, dotychczas przecież stonowanych. Bo nawet jeśli we wcześniejszych piosenkach te melodie były zadziorne, to nie w takim samym stopniu jak tu. Ostre riffy, jeszcze dobitniejsze syntezatory, żywsza perkusja. To zmieniło się wraz z odejściem Fromageau, to właśnie słychać w „Asterick”, „Teen Angst”, „Fields, Shorelines and Hunters” czy w „A Guitar and a Heart”. Pędzące tempo, nachodzące na siebie faktury dźwięków wywołujące efekt rozprzestrzeniającego się chaosu, choć przecież każda z kompozycji ma swój plan - początek, rozwinięcie zafundowane z rozmachem oraz zakończenie, częstokroć brzmiące po prostu masywnie.Before the Dawn Heals Us, poza tym, że do dziś dzień stanowi najlepsze wydawnictwo w dyskografii M83, to dodatkowo stanowi fuzję M83 i Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts. Z każdej płyty Gonzalez wziął to, co najlepsze, dodając to, czego wcześniej brakowało lub było jakkolwiek tamowane. Te piosenki nadal urzekają swoją aurą tajemniczości i niedopowiedzenia, jednak w 2005 roku w końcu uzyskały odpowiedni, zasłużony dla nich rozmach. W końcu.
***

Tak, przypomnijmy sobie te trzy płyty (och, warto dodać jeszcze urocze Saturdays=Youth), a potem w kajeciku wypunktujmy:
*Hurry Up, We're Dreaming z ambicjami na granie razem z Jean-Michel Jarrem,
*soundtracki do kiepskich filmów (Oblivion),
*komponowanie piosenek do żenujących rosyjskich horrorów. 

Oh, wait!
 Nic nie trwa wiecznie.

Piotr Strzemieczny


KUP: sklep Sonic Records
M83 (CD / VINYL)
Dead Cities, Red Seas & Lost Ghosts (CD / VINYL)
Before the Dawn Heals Us (CD / VINYL)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.