WYTWÓRNIA: Mute/Mystic Production
WYDANE: 10 czerwca 2014
Fani Richiego Hatwina aka
Plastikman są kupieni bez słuchania. „Sooner or later, the
volcano's crater will erupt again”. Długo czekali na to, żeby typ
się wybudził i po jedenastu latach mają dwa Dni Dziecka w jednym
miesiącu. Tych ludzi nie trzeba przekonywać do sięgnięcia po EX,
bo oni już od dawna odpływają przy techno-dystopijnych dźwiękach
i znają krążek na pamięć. Ale całe masy nawet nie mają zamiaru
sprawdzać tego powrotu, bo albo nie trawią Plastikmana, albo szkoda
im czasu, bo niczego nowego nie znajdą. I tu trzeba przechylić się
do takiego zdania, bo dosłownie EX nie wnosi niczego nowego
do tematu. To czysty Plastikman, pykający swoje minimal-tekno bity
jak zawsze. I albo słucha się tego z przyjemnością, albo z
sentymentu, albo dlatego, że Hawtin w tej odsłonie jest bogiem,
albo zwyczajnie wyłącza album po drugim indeksie. Powiedzmy, że z
tych czterech opcji jestem najbliżej pierwszego wariantu.
Nie będę wymyślał, że
zarzucam jakieś dragi i potem przy Plastikmanie osiągam stan
nirwany. Jakoś nigdy nie rozpatrywałem w tym kontekście jego
muzyki. Raczej szukałem w jednostajnym, pulsującym rytmie
odpoczynku i odprężenia. Wszystko to znalazłem na EX i
dla mnie to jest najbardziej przekonujący argument jakości tegoż
albumu. Od „EXposed” - wpadającego w lekko industrialne
rejony, podgrzanego acidowym smakiem wałka - zaczyna się cała,
dobrze znana podróż. Niby wszystko jasne, ale gdy Hawtin wprowadza
na 6:54 eskalujący motywik, to nie potrafię narzekać. Po prostu
lubię gościa i to, co wykręca. W kolejnych paragrafach mamy
kontynuację całej opowieści. „EXtend” też zagląda do
pojemnika z kwasowym beatem (tak jak „EXpire”, w którym synthowe
smyki przywołują apokalipsę), a atmosfera ścieżki dźwiękowej
do naszpikowanego efektami specjalnymi cyberpunkowego obrazu staje
się z sekundy na sekundę coraz bardziej sugestywna.
Ciekawe jest to, że cała
płyta to zarejestrowany występ live Plastikmana, który zamiast
uraczyć publikę klasykami z Consumed, postanowił zagrać
zupełnie nowe rzeczy. Ale czy to ma jakieś znaczenie, skoro
zupełnie tego nie słychać? Ważniejsze jest chyba to, że
wybijające się basy w „EXtrude” czy cykające hi-haty w
„EXplore” brzmią czyściutko i przejrzyście, jak przystało na
sound Hawtina. I tu chyba trzeba urwać głos, bo resztę dopowie sam
album. Jasne, rozumiem kogoś, kto nawet nie spojrzy na neonową
zieleń na czarnym tle okładki, ale zjebywanie Hawtina jest dość
słabe w momencie, gdy nagrywa się takie niemal pozbawione ludzkiego
pierwiastka płyty jak EX. Nic się nie zmienia, świat będzie
kręcił się dalej, ale fajnie od czasu do czasu wrzucić
Plastikmana na słuchawki i popływać w korzennym minimal-techno.
6.5
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.