środa, 13 sierpnia 2014

RECENZJA: Plastikman — EX





WYTWÓRNIA: Mute/Mystic Production
WYDANE: 10 czerwca 2014
KUP: sklep Mystic Production (CD / Winyl)

Fani Richiego Hatwina aka Plastikman są kupieni bez słuchania. „Sooner or later, the volcano's crater will erupt again”. Długo czekali na to, żeby typ się wybudził i po jedenastu latach mają dwa Dni Dziecka w jednym miesiącu. Tych ludzi nie trzeba przekonywać do sięgnięcia po EX, bo oni już od dawna odpływają przy techno-dystopijnych dźwiękach i znają krążek na pamięć. Ale całe masy nawet nie mają zamiaru sprawdzać tego powrotu, bo albo nie trawią Plastikmana, albo szkoda im czasu, bo niczego nowego nie znajdą. I tu trzeba przechylić się do takiego zdania, bo dosłownie EX nie wnosi niczego nowego do tematu. To czysty Plastikman, pykający swoje minimal-tekno bity jak zawsze. I albo słucha się tego z przyjemnością, albo z sentymentu, albo dlatego, że Hawtin w tej odsłonie jest bogiem, albo zwyczajnie wyłącza album po drugim indeksie. Powiedzmy, że z tych czterech opcji jestem najbliżej pierwszego wariantu.

Nie będę wymyślał, że zarzucam jakieś dragi i potem przy Plastikmanie osiągam stan nirwany. Jakoś nigdy nie rozpatrywałem w tym kontekście jego muzyki. Raczej szukałem w jednostajnym, pulsującym rytmie odpoczynku i odprężenia. Wszystko to znalazłem na EX i dla mnie to jest najbardziej przekonujący argument jakości tegoż albumu. Od „EXposed” - wpadającego w lekko industrialne rejony, podgrzanego acidowym smakiem wałka - zaczyna się cała, dobrze znana podróż. Niby wszystko jasne, ale gdy Hawtin wprowadza na 6:54 eskalujący motywik, to nie potrafię narzekać. Po prostu lubię gościa i to, co wykręca. W kolejnych paragrafach mamy kontynuację całej opowieści. „EXtend” też zagląda do pojemnika z kwasowym beatem (tak jak „EXpire”, w którym synthowe smyki przywołują apokalipsę), a atmosfera ścieżki dźwiękowej do naszpikowanego efektami specjalnymi cyberpunkowego obrazu staje się z sekundy na sekundę coraz bardziej sugestywna.

Ciekawe jest to, że cała płyta to zarejestrowany występ live Plastikmana, który zamiast uraczyć publikę klasykami z Consumed, postanowił zagrać zupełnie nowe rzeczy. Ale czy to ma jakieś znaczenie, skoro zupełnie tego nie słychać? Ważniejsze jest chyba to, że wybijające się basy w „EXtrude” czy cykające hi-haty w „EXplore” brzmią czyściutko i przejrzyście, jak przystało na sound Hawtina. I tu chyba trzeba urwać głos, bo resztę dopowie sam album. Jasne, rozumiem kogoś, kto nawet nie spojrzy na neonową zieleń na czarnym tle okładki, ale zjebywanie Hawtina jest dość słabe w momencie, gdy nagrywa się takie niemal pozbawione ludzkiego pierwiastka płyty jak EX. Nic się nie zmienia, świat będzie kręcił się dalej, ale fajnie od czasu do czasu wrzucić Plastikmana na słuchawki i popływać w korzennym minimal-techno.


6.5

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.