poniedziałek, 21 lipca 2014

RECENZJA: David Greilsammer - Scarlatti:Cage:Sonatas





WYTWÓRNIA: Sony Classical
WYDANE: 27 maja 2014

David Greilsammer, pochodzący z Jerozolimy pianista, to dość ciekawa postać. Pryzmatem tego zdania jest oczywiście jego muzyczna działalność, w której stara się łączyć ze sobą najróżniejsze płaszczyzny, związanie nie tylko z poważką, a nawet nie tylko z muzyką. Zauważyłem u Greilsammera predylekcję do formy sonaty. W 2008 roku w Paryżu, w ciągu jednego dnia odegrał wszystkie sonaty Mozarta (oczywiście te napisane na fortepian), co jest niezłym wynikiem. Teraz łatwiej zrozumieć, czemu zabrał się akurat za sonaty Cage'a i Scarlattiego, a nie za jakąś inną muzyczną formę. A czemu akurat Cage i Scarlatti — postaci z dwóch zupełnie innych muzycznych światów i czasów? No cóż, to nie pierwszy raz, gdy muzyk próbuje znaleźć jakąś nic powiązania między tradycyjną i awangardą. Weźmy choćby wydany w 2007 album fantaisie_fantasme, na którym pojawiły się kompozycje Brahmsa czy Mozarta, ale i Ligetiego czy Schönberga. Na Baroque Conversations z 2012 roku pojawiły się utwory Handela, ale i Feldmana oraz Lachenmanna. Dlaczego więc tym razem nie zestawić kompozytora okresu baroku z jedną z najważniejszych postaci muzyki współczesnej?

Sam Greilsammer tłumaczy, że tym, co wiąże obu kompozytorów w obrębie sonaty, jest ich pożądanie, aby stworzyć niespodziewany pomost między radykalnym a poetyckim. To ma sens, bardziej przekonuje mnie takie postawienie sprawy od oczywistości typu „dialog epok” czy podobnych. Faktycznie, na Scarlatti:Cage:Sonatas izraelski pianista balansuje między delikatnością fraz, a zupełnie burzącymi spokój, mocnymi uderzeniami, zmierzając tym samym do osiągnięcia celu, a więc do odkrycia specyfiki Cage'a i Scarlattiego. Zadbał też, aby płyta stanowiła spójną całość — poszczególne utwory układają się w pewien logiczny ciąg, przynajmniej takie sprawia to wrażenie. Kosmicznej, wypełnionej futurystyczno-szklistym feelem sonacie „Gemini” Cage'a odpowiada gwałtowna na wstępie, pełna ruchu i niepokoju (zwłaszcza motyw fortepianu na 0:49) „Sonata In D Minor, K. 141” Scarlattiego. Po brzmiącej jak tubylcza kołysanka dla przybyszów z innych planet „Sonacie XI” Cage'a (podobne efekty udało się Greilsammerowi osiągnąć w „Sonacie V”), przychodzi „Sonata In B Minor, K. 27”, a więc uspokojenie i pewność. Następnie wszystko rozpływa się za sprawą „Sonaty I” Cage'a, gdzie twarde, strzeliste akordy rozprawiają się z chwilową stabilizacją. I tak to się właśnie kręci.

Zmierzenie się z dwójką kompozytorów udaje się więc Greilsammerowi bardzo dobrze. Fakt, czasami blisko mu do sterylnego zdehumanizowania, ale nawet w takiej postaci awangardowe Cage'owskie sonaty, przypominające muzykę kosmosu, wydają się bardziej prawdziwe. Ze Scarlattim radzi sobie równie dobrze — „Sonata In B Minor, K. 87” rzeczywiście oddaje klimat nocy, a dzięki eterycznym dźwiękom instrumentu wiemy, że jest to noc spokojna. Pozostaje więc pytanie: czy Greilsammer sprawił, że padłem na kolana? Chyba nie, bo momentami musiałem się jednak zastanawiać nad tym, czego słucham. Na szczęście jednak przez większość czasu po prostu słuchałem i nie skupiałem się na niczym więcej. Jednak przy wystawianiu oceny dużą rolę gra matematyka, więc Scarlatti:Cage:Sonatas trochę na tym traci. Ale tylko trochę.


7

Tomasz Skowyra

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

Zostaw wiadomość.