WYTWÓRNIA: Sony Classical
WYDANE: 27 maja
2014
David Greilsammer,
pochodzący z Jerozolimy pianista, to dość ciekawa postać.
Pryzmatem tego zdania jest oczywiście jego muzyczna działalność,
w której stara się łączyć ze sobą najróżniejsze płaszczyzny,
związanie nie tylko z poważką, a nawet nie tylko z muzyką.
Zauważyłem u Greilsammera predylekcję do formy sonaty. W 2008 roku
w Paryżu, w ciągu jednego dnia odegrał wszystkie sonaty Mozarta
(oczywiście te napisane na fortepian), co jest niezłym wynikiem.
Teraz łatwiej zrozumieć, czemu zabrał się akurat za sonaty Cage'a
i Scarlattiego, a nie za jakąś inną muzyczną formę. A czemu
akurat Cage i Scarlatti — postaci z dwóch zupełnie innych
muzycznych światów i czasów? No cóż, to nie pierwszy raz, gdy
muzyk próbuje znaleźć jakąś nic powiązania między tradycyjną
i awangardą. Weźmy choćby wydany w 2007 album fantaisie_fantasme,
na którym pojawiły się kompozycje Brahmsa czy Mozarta, ale i
Ligetiego czy Schönberga. Na Baroque Conversations z 2012
roku pojawiły się utwory Handela, ale i Feldmana oraz Lachenmanna.
Dlaczego więc tym razem nie zestawić kompozytora okresu baroku z
jedną z najważniejszych postaci muzyki współczesnej?
Sam Greilsammer tłumaczy,
że tym, co wiąże obu kompozytorów w obrębie sonaty, jest ich
pożądanie, aby stworzyć niespodziewany pomost między radykalnym
a poetyckim. To ma sens, bardziej przekonuje mnie takie
postawienie sprawy od oczywistości typu „dialog epok” czy
podobnych. Faktycznie, na Scarlatti:Cage:Sonatas izraelski
pianista balansuje między delikatnością fraz, a zupełnie
burzącymi spokój, mocnymi uderzeniami, zmierzając tym samym do
osiągnięcia celu, a więc do odkrycia specyfiki Cage'a i
Scarlattiego. Zadbał też, aby płyta stanowiła spójną całość
— poszczególne utwory układają się w pewien logiczny ciąg,
przynajmniej takie sprawia to wrażenie. Kosmicznej, wypełnionej
futurystyczno-szklistym feelem sonacie „Gemini” Cage'a odpowiada
gwałtowna na wstępie, pełna ruchu i niepokoju (zwłaszcza motyw
fortepianu na 0:49) „Sonata In D Minor, K. 141” Scarlattiego. Po
brzmiącej jak tubylcza kołysanka dla przybyszów z innych planet
„Sonacie XI” Cage'a (podobne efekty udało się Greilsammerowi
osiągnąć w „Sonacie V”), przychodzi „Sonata In B Minor, K.
27”, a więc uspokojenie i pewność. Następnie wszystko rozpływa
się za sprawą „Sonaty I” Cage'a, gdzie twarde, strzeliste
akordy rozprawiają się z chwilową stabilizacją. I tak to się
właśnie kręci.
Zmierzenie się z dwójką
kompozytorów udaje się więc Greilsammerowi bardzo dobrze. Fakt,
czasami blisko mu do sterylnego zdehumanizowania, ale nawet w takiej
postaci awangardowe Cage'owskie sonaty, przypominające muzykę
kosmosu, wydają się bardziej prawdziwe. Ze Scarlattim radzi
sobie równie dobrze — „Sonata In B Minor, K. 87” rzeczywiście
oddaje klimat nocy, a dzięki eterycznym dźwiękom instrumentu
wiemy, że jest to noc spokojna. Pozostaje więc pytanie: czy
Greilsammer sprawił, że padłem na kolana? Chyba nie, bo momentami
musiałem się jednak zastanawiać nad tym, czego słucham. Na
szczęście jednak przez większość czasu po prostu słuchałem i
nie skupiałem się na niczym więcej. Jednak przy wystawianiu oceny
dużą rolę gra matematyka, więc Scarlatti:Cage:Sonatas
trochę na tym traci. Ale tylko trochę.
7
Tomasz Skowyra
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz
Zostaw wiadomość.